Mała opowiastka. Bo najdziwniejsze rzeczy przychodzą nagle...
Nocą dzieją się różne cuda. Czasami straszne, innym razem powodujące atak śmiechu. Rzecz się miała po przyjeździe ostatniego osobowego. Gwiazdy wyznaczały szlak, księżyc obrócił się swoja ciemną stroną, więc jego poświata nie spływała na ziemię. Dwie jednostki zgrabnie zaparkowały pod nastawnią obitą blachą. Na dachu kiwały się wysokie anteny Radmora... Mechanik przeciągnął się w kabinie, coś chrupnęło w plecach.
- A co to było? - świeżo upieczony kierownik spojrzał się na starszego o ładnych kilka wiosen od niego człowieka.
- Dożyjesz moich lat, też tak będziesz miał. Spokojnie. Kręgosłup musi odsapnąć. Chodź, obrócimy się, torby przeniesiemy i coś spałaszujemy. Kiszki mi marsza grają.
Z trójkąta świateł zrobiły się dwa czerwone punkciki końcówek, zaryglowali drzwi od kabiny i zeszli po schodkach (tak, tak, jak się dobrze wyhamuje, to idealnie pod "podest" się podjeżdża) na tłuczeń. W oddali rozniosło się przysłowiowe "seta-piwo-seta", czyli pośpiech schodził z jedynki na trójkę. Po okolicy rozniosło się gromkie "baczność!", no to już miasto nie śpi. Florek roześmiał się szczerze, bardzo lubił takie sytuacje, bo sam nie raz był budzony w taki sposób przez swojego dobrego przyjaciela. Sprawdzili jak się ma sprzęg i kiszki, czy na oko skład trzyma się kupy. W końcu wgramolili się na drugie czoło. Standardowa procedurka z przełożeniem kluczy i odpaleniem. A chłopaka naszła ochota na...
- Skoczysz hamulce sprawdzić?
- Nie ma sprawy! - wyszczerzywszy zęby chwycił radio, telefon i wielkie czarne słuchawki.
- Ty ogłuchnąć chcesz?
- Ależ skąd. Muszę cholerę rozładować.
Ledwo to powiedział, popędził w tor. Majster podrapał się po czuprynie, mruknął coś na temat temperamentu i pomysłów młodzika, wreszcie spokojnie zasiadł na fotelu. Tymczasem chłopak doskoczył na koniec składu. Odbębniwszy standardową procedurę, jeszcze na wszelki stuknął młotkiem w obręcze. Tak na wszelki nosił taki mały w kieszeni. Wreszcie westchnął, założył słuchawki, wybrał bardzo skoczną melodię: Jeckyll & Hyde - Freefall. Z deka się pochwiał i zaczął skakać jak opętany. Tłuczeń chrzęścił i pryskał na wszystkie strony. Tańcząc chód mu się nieco zwolnił. Tymczasem majster nie mogąc się doczekać kierownika udał się... W każdym razie gdy młody dotarł do "kanarówy", nikogo nie zastał. Zobaczywszy, że żywej duszy w okolicy nie ma, a nastawnia jest zajęta czymś innym, zamknął oczy, podkręcił głośniej bit i dawaj! Kibelkowe resory skrzypiały niebezpiecznie i dość dwuznacznie. Ale kierownik miał to w nosie, skakał, wirował, no co tylko nogi zapragnął. Wreszcie zderzył się z czymś miękkim i ciepłym. O cholera, mechanik...
- Ej, młody! No składem nie da się przejść, bo tak się kołysze.
- Już... Ja nie nie będę... - tłumaczył się czerwony jak cegła.
- A co ty taki? Nauczysz mnie tego?
Tym razem chłopak został zbity z pantałyku. Czegoś się nawąchał, czy jak?
- Pan na serio?
- No a nie? Poruszać się czasami trzeba, rozluźnić się...
- No dobra, postaram się. Ale w takim układzie...
Wpadł do kabiny, złapał mikrofon od nagłośnienia wewnętrznego, ustawił kawałek na cały regulator. W jednostce zaczęła się dosłownie i w przenośni rykoteka. Ustawili się vis a vis okien (lustra jak się patrzy) i rozpoczęli naukę. Szło nawet gładko. Wreszcie muzyka nabrała tempa, resory zaczęły wrzeszczeć, a drużyna pociągowa bawiła sie w najlepsze. Nagle "chrup!", nagle "ała!"...
- Wyłącz jak możesz... - stęknął mechanik jednocześnie przysiadając na siedzisku.
Trybiki w głowie kierownika zaczęły szybciej manewrować. Ojć...
- Co się stało?
- Staremu zachciało sie fikać i korzonki strzeliły...
- Da mechanik radę wstać?
- Bo?
- Zastosujemy terapię. Proszę mi zaufać. Jak nie pomoże, proszę walic w ryło.
- Masz to jak w banku.
Krok za krokiem przeszli do kabiny (kwestia czystości podłogi), pacjent ułożył się na glebie, pod twarz otrzymał zwinięty sweter i próbował nie wyć z bólu. Chłopak wydobył z torby kompres rozgrzewający (przydaje sie w najmniej oczekiwanych sytuacjach), szybkim ruchem odsłonił lędźwie i rozpoczął kurację.
- Co ty tam robisz? - padło pytanie gdy chrupnęły kosteczki w palcach.
- A nic takiego, ręce rozgrzewam, zaraz rozpocznę robotę. Tylko bez wrzasków proszę.
- Spróbuję. Co ty kombinujesz?
- Próbuję pomóc.
Wbił palce w zakończenia nerwowe. Poszły siarczyste słowa podzięki, ale niczym nie zrażony młodzian kontynuował kurację. Po mięśniach, tak jak krew chodzi plus limfa. Nastąpił przyjemny luz.
- Nie mam pojęcia, czemu tak, ale robi mi się błogo.
- Niech pacjent leży i zaufa.
- Masz moje pełne poparcie...
Zapadła cisza przerywana szumem palców na zdrętwiałej skórze i... cichym pochrapywaniem. Znaczy się jest lepiej. Na deser poszedł kompres, koszula wróciła na miejsce, skądś się znalazła kurtka i polar do okrycia...
Ot magia nocy i postojowych...
Pruszków-Warszawa A.D. 2012, 5 X
- 2012-09-30 21:36
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz