Rzecz się działa za czasów DŻWW, kiedy nikt nie słyszał o opóźnieniach na kolei, a według pociągów ustawiano zegarki. Rześki, letni poranek okraszony rosą budził do życia wszystko co nie zdążyło wydobyć się z objęć Morfeusza. Krople rosy okraszały druty pędniowe, koguty wyśpiewywały swoją pieśń na cześć Jutrzenki. Nie dotyczyło to pewnego młodzieńca z burzą drobnych loków na głowie i rzadziutkim wąsikiem, kancelisty naczelnika stacji klasy pierwszej. Mimo dość niskiego stanowiska, zadzierał nosa, dając się we znaki wszystkim. To jeszcze można było mu ścierpieć, gorzej, że za każdym, nawet malutkim przewinieniem (włącznie z niedopiętym mundurem) szedł raport na trzy stronice wraz z kopiami odsyłanymi do wyższych urzędników kolejowych. O spóźnieniu nie było mowy, gdy ów gagatek pełnił służbę. Zaraz pędził ze swoim sławnym kajecikiem i ołówkiem kopiowym, by zapisać nazwiska nieszczęśników. I nie szło mu wyjaśnić, że na szlaku coś się działo, że dyżurny nie zdążył na sąsiedniej stacji rozkazów na czas doręczyć, że jakieś licho szaleje i jechać nie pozwala. Wszak sam naczelnik człowiek poczciwy, umie zrozumieć drugiego człowieka i odpuścić winy niedobrowolne. Za którymś razem nie wytrzymał pomocnik, zeskoczył z parowozu, chwycił młodziana za kamizelkę i zaczął tłumaczyć łaciną podwórkową, że niech sam naprawi maszynę i wyprawi ją o czasie, skoro taki mądry. Dwa dni później dyspozytor na depo wezwał go „w sprawie próby wepchnięcia pod maszynę kancelisty”. Przez pierwszy tydzień po zajściu każdy próbował utrzeć nosa zarozumialcowi, ale za każdą złośliwością szedł raport i skarga. Naczelnik wydał ciche polecenie, by ustąpić durnemu. Powodów do zwolnienia nie było, z racji sumiennie wykonywanych obowiązków, ku utrapieniu wszystkich. Do czasu…
Przytrafiło się, że przyjęto nową konduktorkę, a jako że w parowozowni pracowała połowa jej rodziny, potrafiła przyjechać „pasażerem” lokomotywą. Nikogo to nie dziwiło, ani nie bulwersowało. Do owego poranka. Widząc schodzącą z maszyny kobietę, która w najlepsze żartowała z pomocnikiem i maszynistą, młodzik podszedł do niej i oburzony zaczął krzyczeć:
- Jakim prawem pani przebywała na parowozie?! Instrukcyje tego wyraźnie zabraniają!
Ta zeskoczywszy z ostatniego stopnia na peron, zmiażdżyła raptusa wzrokiem, mimo że była niższa oraz drobniejsza w budowie. Uniósłszy brew (wskazując na skrajne znudzenie), spokojnym, acz donośnym głosem oznajmiła:
- Mam takie prawo. A tyś młodzieńcze dawno widać nie czytałeś swych świętych regulaminów i instrukcyj, boś zapomniał o tych kilku wyjątkach.
Pół peronu zamilkło, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Nie co dzień ktoś ma odwagę w spokojny i merytoryczny sposób rozpocząć "dyskusję". Od niechcenia wspomniała o braku kindersztuby w stosunku do niewiast i starszych służbą kolejarzy.
- Młodzieńcze, bądź tak łaskaw i zacznij czytać dokumenta pisane ręką szanownego pana naczelnika oraz wyższych służb kolejowych ze zrozumieniem zawartej w nich treści. Oszczędzisz sobie raportów, a i starszych rangą urzędników nie będziesz fatygował do błahych przewinień.
- Czytam co wieczór jeden rozdział z instrukcyj!
- Widać w jakich szkołach się uczyłeś, skoro nie pojmujesz o czym one prawią.
Cała stacja przyglądała się, jak konduktorka ruga nadgorliwca, a ten dosłownie maleje pod jej spojrzeniem Bazyliszka. Wystarczająco dużo nasłuchała się na poczynania służbisty. Wytknąwszy jeszcze kilka niedociągnięć i braków w wiedzy na temat żelaznych dróg, wytarła dłonie o jego kamizelkę, odebrała od pomocnika maszynisty swoją torbę i udała się do wagonu. Kancelista purpurowy na twarzy zniknął w budynku dworca…
A rosa na ażurowych wspornikach wiaty malowała na peronie tęczę.
Pruszków, 7 I A.D.2014
- 2014-01-14 02:19
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz