Archiwum bloga

środa, 21 marca 2018

Ostbahn cz. 7

 Григорій!!!
– No dobra, dobra…
   Ta to potrafiła sprowadzić go do pionu. Oj nie raz dostał od Maszy po uszach za niecenzuralne słowa, których w nadmiarze używał podczas rozmów z kolegami. Wystarczyło jedno spojrzenie, a Grzesiek stawał się potulny jak baranek. Dogadywali się ze sobą bez słów. Na język aż się cisną słowa poety sprzed 2000 lat. „Miłość łaskawa jest…” A może nie czas na dygresje w takich chwili…
   Późnym popołudniem wybrali się na PKS do Braniewa. Ten kurs nazywano jeżdżącym cudem w rozkładzie jazdy. Tak na dobra sprawę, na Warmii każdy każdego zna. Gdy ktoś kichnie w Zagajach, w Piotrowcu mówią mu „na zdrowie”. A że sąsiad z Dębowca chętnie podwiezie za dwa złote od łebka…
   Wysiedli z Autosanu na Placu Dworcowym. Budynek stacyjny wydawał się potężny i zrównoważony, jednak bił od niego jakiś niepokój. Może to o jego przyszłość? Kasę biletowa już zdążyli zamknąć… Warto interesować się historią. To był jeden z głównych węzłów na magistrali Ostbahn. Do dnia dzisiejszego odcinek z Braniewa do Elbląga przez Bogaczewo może szczycić się szlakową 120 km/h. Jedno z niewielu miejsc, gdzie SUki mogą rozwinąć skrzydła i jechać ile Bozia dała na zaworach. Pociąg mknie, zieleń miga za oknem i tylko stukot kół wraz z pomrukami lokomotywy niesie się w przestrzeń.
   Tym razem musiał wystarczyć warkot stonki i dwie przedziałowe „dwójki”. Już któryś szynobus padł. Cóż, jak to mawiają, Psuja Bydgoszcz S.A. Tak jest kwitowana tamtesznia solidność. A bo czy to raz bywało, że zdefektował jeden z drugim na środku szlaku? Oczywiście SA niezniszczalne egzemplarze, które mogą konkurować z nieśmiertelnymi kiblami. Jakby na to nie patrzeć, nic nie przebije lokomotywy z normalnymi pudełkami.
   Grzesiek z Marysia weszli na 3-ci peron. Esema stała jeszcze w postojowych. W przytorowych zaroślach koncertowały świerszcze. Słońce przygrzewało, kończyła się poobiednia sjesta w przyrodzie. Jaskółki krążyły wysoko nad ziemią. Owady jednak miał takiego „lenia”, że nie chciało im się nawet obsiąść podróżnych. Rozmowa jakoś nie kleiła się. Grzesiek wyjął z kieszeni telefon i zaczął żwawo pykać po klawiszach. Na chwilę wstał i defilował po peronie. Spod jego palców wyszedł sms następującej treści: „Krzychu, weź no skocz do jubilera i sprawdź jak miewają się moje obrączki. Zapytaj o cenę.” Maria trochę spode łba patrzyła na młodego.
– Co tak kręcisz się jak g###o po przeręblu?
– A nic, ot tak żeby chodzić i zabić myśli…
– Dobra, ty mi pierdołów nie opowiadaj.
– Myszko… Różne sprawy leżą na sercu.
– No dobrze, potem pobawię się w spowiednika, bo jednak widzę, że coś cię gryzie.
   W końcu tarcza manewrowa pozwoliła opuścić postojowe. Stonka zabulgotała, wypuściła w przestrzeń czarny słup dymu i z pełnią stonkowego dostojeństwa, wtoczyła się w perony. Kierownik tylko machnął porozumiewawczo na widok dwójki kolejarzy. Tradycyjnie ostatni wagon, ostatni przedział. Maria swoim starym zwyczajem wyciągnęła kwadrat i zamknęła drzwi. Usiadła przy oknie i zapatrzyła się w roztańczone obłoki, na których tle śmigały czarne jaskółki.
– Skąd wzięłaś medalik? – zapytał Grzesiek ni z gruszki, ni z pietruszki.
– Co… – wróciła myślami do rzeczywistości – Powiedz raz jeszcze.
– Jakim sposobem zdobyłaś go? – na otwartej dłoni chłopaka leżał srebrny wizerunek z łańcuszkiem.
– A to… – w jej piwnych (a pod wpływem słońca bursztynowych) oczach, pojawił się dziwny błysk.
– Z tego co wiem, to bardzo rzadko spotykana rzecz.
– To długa historia.
– Do Olsztyna opowiesz?
– Myślę, że tak. Ale najpierw wyskakuj z odzienia.
– Ej! Słowo kiedyś rzekłem! – przerwał jej wpół zdania.
– Гриць! Po pierwsze, to się nie przerywa. Po drugie zarazo, chciałam powiedzieć, abyś przebrał się w służbową garderobę…
– Ale po co?
– Nie przerywaj. Teraz się przebierz. Nie pytaj nawet na co. Wiem, że przysięgałeś. Nie tylko ty. Nie martw się tak. Co, głodnemu chleb na myśli?
– Noooo… – zrobił się czerwony jak cegła.
– Ech ty…
   Maria zaciągnęła zasłonki. Raz – dwa przebrali się. Grzesiek zachodził w głowę, na jaką sławę i cześć ta zmiana odzienia. Po głowie tłukło się tylko jedno skojarzenie: Mehlsack.
– Siadaj się mistrzu obok mnie.
Rozległ się gwizd. Stonia zabulgotała i szarpnęła dwoma wagonami.
– Myszko…
– Weź w dłoń medalik. Co widzisz?
– Patronkę kolejarzy. Na rewersie dedykację.
– Zgoda. Dobrze główkujesz… O, robi kontrolne. Wszystko gra. To dobrze.
– Czemu jesteś smutna?
– Nie jest to teraz ważne. Historia wydarzyła się kilka ładnych lat temu. Był grudzień…
– …1981 roku! – wykrzyknął radośnie.
– Гриць! Trochę później to się działo. Ty mi tu z Jaruzelem nie wyjeżdżaj. Wracając do tematu. Zima szalała, dni były krótkie, więc ze szkoły uczniowie wracali w kompletnych ciemnościach. Jak świat światem, na drodze na jakąkolwiek kolonię latarni jak na lekarstwo. W takiej sytuacji był jeden z uczniów lelkowskiej podstawówki. Mieszkał na Słupie, jak kto woli z niemieckiego Shlepstein. Zawsze wracał z latarką w dłoni i duszą na ramieniu. Licho nie śpi, a sam wiesz, co za transporty śmigały po naszym torze. Pamiętasz nastawnię?
– Runęła którejś nocy sama. Była nietknięta, miała nawet całe szyby. Jej czas nie ruszał.
– Tak. Zaraz i do tego dojdę. Uczeń znał od małego legendy związane z torem. Tego dnia nie chciał wracać starą ścieżką. Owładnął nim strach. Poszedł szosą. Oczywiście w domu seria pytań, czemu wraca tak późno. Strach. Ojciec go wyśmiał. Mama kazała mu porozmawiać z babcią. Tak też zrobił. Starowinka prosiła go tylko, aby przez najbliższy czas omijał tor. Przez tydzień… Jezu! Co to było?! – pociąg zaczął gwałtownie hamować. Torby niebezpiecznie zakolebały się na półce bagażowej. Grzesiek wyjrzał przez okno.
– S1 przerżnął na wyjeździe.
– Dzięki Bogu… – wyszeptała.
– Co?
– Nic, nic. – wzięła głębszy oddech. – Wysoka Braniewska. Ale jedziemy dalej z opowieścią. Przez tydzień ledwo wytrzymał. W sobotnie popołudnie wyszedł niby do koleżanki. Anioł Stróż szeptał mu do ucha, aby nie szedł tam. Ale uczniak zawzięty i uparty parł dalej uzbrojony w siekierkę i latarkę. Ta ciekawość… Zaczął sypać śnieg. Biały puch otulał uśpione drzewa. W promieniach zachodzącego słońca płatki mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Pomału zapadał zmierzch. Na horyzoncie pojawiła się postać. Pewnie leśniczy sprawdza ile mu drzew wycięto od ostatniego tygodnia. Las nie był stary. Im bliżej nasypu, tym młodszy drzewostan. Nasz uczniak „rozgościł się” w krzakach. Po drugiej stronie stała dumna nastawnia. Zarys postaci stawał się coraz wyraźniejszy – mężczyzna w sile wieku. W budynku rozbłysło światło. Ludzie gadali, że ciąży nad nią klątwa. I tu Mehlsack się kłania. Tyle że w gorszej wersji. Spod grubej warstwy śniegu zaczął dosłownie wynurzać się tor. Zmaterializował się kształtowy i seria zwrotnic. A nasz uczniak zamiast zwiewać, siedział jak zaklęty. Sparaliżował go strach. Pojawiło się sapanie ciężkiego brutta. Cos na wzór Ty3 toczyło się po torach. Za nim rządkiem sznur wagonów bydlęcych. W środku siedzieli ludzie. Z więźniarki wyskoczył konduktor z plikiem papierów. Chwilę rozmawiał z dyżurnym i manewrowym. Odczepiono 5 wagonów i zepchnięto je na tor dodatkowy. Pociąg ruszył dalej. Przerażonych, zmarzniętych i wygłodniałych więźniów zaczęto zganiać jak tuczniki w kierunku piwnic nastawni. Krzyk. Komenda. Seria z karabinu maszynowego. Hałas ucichł. Po godzinie zaczęto wynosić ciała. Zapląbowano drzwi. Manewrówka odciągnęła tabor po zapomnianej bocznicy wprost do lasu. Ktoś niespodziewanie syknął uczniowi do ucha, że co on tu do licha robi. Kobieta nakazała mu uciekać zanim oni wrócą. Jak złapią – tortury, potem zabiją. Zakazała mu tędy chodzić, aż do czasu, kiedy przestaną go nachodzić przeczucia. Dała mu na odchodnym medalik. Wyjaśniła, że jeśli będzie gorący, ma omijać szerokim łukiem to miejsce. – skończyła swoją opowieść.
   Pociąg gwałtownie szarpnął. W torbie Maszy coś zaczęło trzeszczeć.
– Radiolę podwędziłaś z gniazda?
– Tać to mój nasłuch, zostało mi z dawnych lat.
– Na kilometr widać żeś MK.
   Stonka dała po zaworach. Ale… Cos jej nie dawało przyspieszyć.
– Dopinaj guziki i rogatywka na łeb.
– Masza, o co biega?
– Medalik.
– Gorący.
– Że też te moje przeczucia… Господи
   Coś łupnęło. Mechanik walnął w nagłe. Torby zleciały na podłogę. Rozległ się czyjś wrzask. Cisza… Na radiu głosy. Wzburzone. Przeplatanka polskiego i niemieckiego. Pociąg stanął. Mehlsack. Na peronie kilka przerażonych twarzy patrzyło na skład. Znowu krzyk. Grzesiek zbladł. Ktoś ciężkim młotem uderzał w koła i osie. Rozległ się syk powietrza uciekającego z rozerwanych kiszek. Wagon niebezpiecznie się zakolebał. Łomot. Strzał. Do przedziału wpadł żołdak. Nakazał opuszczenie pociągu. Masza podtrzymywała ledwo żywego Grześka. Ludzie na peronie byli ustawieni jak do rozstrzelania. Kątem oka młody konduktor dostrzegł mechanika. Stał w rzędzie blady jak tarcza manewrowa zezwalająca na jazdę. Na czapce błyszczała ośka wraz z orłem. Oficer z nienawiścią patrzył na symbole tak drogie kolejarzom. Maszerował przed szeregiem ludzi, patrząc na nich z pogardą. Kierownikowi splunął pod nogi, chwilę później spoliczkował pomocnika, który nawet nie śmiał jęknąć. Nagle w grzesiowej głowie eksplodowała kaskada słów:
– Oni nic wam nie zrobią. Postaram się o to.
Młody zbaraniał. Czyj to był głos i jakim cudem słyszy go? Czyżby do szczętu zwariował?
– Przypomnij sobie szafę… – znów to samo.
– Grzesiu, jestem z tobą. – tym razem była to Masza. Chłopak kompletnie stracił orientację. A może jednak…
– Myszko… Czy ja rozmawiam z tobą w myślach?
– Oczywiście. Ba! Oni nas nie słyszą. Błagam was, nie dawajcie po sobie poznać, że rozmawiamy.
– Jak to was?! – młody już nic nie pojmował.
– Grzesiu, to było także do drużyny trakcyjnej i kierownika. Berta jest w nastawni.
– To ją wtedy widziałem…
– No chyba nie premiera Putina, młody człowieku. – odpowiedział kobiecy głos z niemieckim akcentem. – Trochę więcej szacunku dla starszych!
– Przepraszam…
Stonka buczała niespokojna. Padł rozkaz. Podzielono ludzi na dwie grupy.
– Na wiadukt z nimi! – krzyknął Szwab. Wiadukt do dzisiaj ma 30 metrów wysokości…
   Kolejarze i grupka cywili ostała się na peronie. Dalej milczeli. Bali się cokolwiek zrobić. Ucieczka to pewna śmierć, a nikt nie wie, co się dalej stanie. Oficer patrzył na Marię łapczywym wzrokiem. Tym razem ona musiała trzymać się Grzesia. Niemiec zbliżył się do niej. Przejechał palcem po jej policzku.
– Zostaw ją! – młody chwycił go za przegub.
– Kogucik widzę z ciebie. No przekonamy się…
   Chłopak aż kipiał. Jak ta gnida w ogóle śmie ją dotykać?! Bał się cokolwiek robić, bo nie wiedział, czym to może się skończyć. Gdyby to była normalna sytuacja, istniała pewność, że dostanie kulkę w łeb i na tym się skończy, a tu cholera wie co robić. Strach… Nie o siebie, ale o nią. Dopiero teraz docierało, jak wiele dla niego znaczy. Że też do tej pory był taki durny, a gdy zagląda mu w oczy ryzyko i śmierć, pojmuje to wszystko. Oby nie było za późno…
   Ni stąd ni zowąd, stonka rzygnęła dymem. Zaskrzypiały osie. Wszelkie zniszczenia samoistnie „zagoiły się”. Szczęk niewidzialnych kwadratów dał poznać, że zamki zabezpieczone. Kolej to specyficzny organizm… Ucichło.
– Ruszać się! Do wykonawczej! Do was mówię! – zwrócił się do drużyny pociągowej – Na Pn1 iść! Co za durnie! Piekło niech pochłonie te wasze… Tfu! Ośki!!!
   Przeszli przez tory dodatkowe. Cywile bali się strasznie, kolejarze którzy znali te podziemia, jeszcze bardziej. Tam bez mocnej latarki i wody święconej nie wchodzić. W latach ’90 nastawnia wykonawcza została zamknięta na głucho. Kto żyw, omijał ją. Piwnice były obszerne, pełne zakamarków…
   Grzesiek objął Marysię. Ta trzęsła się jak osika. Pomocnik rozcierał pulsującą szczękę. Mechanik przeklinał pod nosem, reszta ludzi szła w milczeniu, jakby na stracenie. Znów to samo, tyle że w gorszym wydaniu. Za co to wszystko? Kto kogo prosił o ten bałagan?! Strach o najbliższą osobę…
   Wreszcie dotarli do wejścia. Zeszli po kamiennych schodach do podziemia. Te piwnice słynęły ze swej głębokości i mnogości wszelakich pomieszczeń. Więźniów rozdzielono według płci. Ośmiu mężczyzn i pięć kobiet. Budynek niespodziewanie zadrżał w posadach. W grzesiowej głowie znowu eksplodowała myśl:
– Pm3. Oni tu wracają.
– Zgadza się pani Mario. Długi ten skład. – zamyślił się kierownik.
Medalik prawie parzył. Siła nieczysta musi jużci szaleje. Tylko za co ten strach i ból?
Przesiedzieli tak kilka godzin. Zapadł zmierzch. Zapaliły się stare lampy. W przewodach strzelał prąd. Izolacja ledwo trzymała się kupy. Mało brakowało, aby doszło do przebicia. Ktoś wreszcie się zlitował nad nimi i dał wiadro wody z kilkoma pajdami chleba. Niektórzy zaczęli przysypiać ze zmęczenia. Ktoś kiwał się na kulawym zydlu, inny oparty o ścianę marzył o spokojnym powrocie do domu. Grzesiek wciąż gryzł palce. Ta piekielna niepewność.
   Przed północą wyrwał go z letargu gwizd pociągu na Zinten. Wszyscy usnęli. Wśród półmroku zadzwoniły klucze. Krzyk. Dwóch kobiet.
– Nie dotykaj mnie!!!
– Cóż za tygrrrysica…
– Zostawcie nas!!!
Śmiech.
– Jazda na górę, do dyżurnego!
   Łupnęły drzwi od piwnicy. Nastała złowroga cisza. O dziwo wszyscy byli w objęciach Morfeusza. Albo udawali… Z góry słyszało się uderzenia czegoś cieżkiego o podłogę. Później głuche łupnięcie. Jakby kogoś bito, a ofiara stawiała opór.
– Zostaw mnie Szkopie! – tym razem głos zaistniał w umyśle Grześka. Masza… Znów ktoś wszedł do piwnicy. Tym razem cicho, delikatnie. Zazgrzytał delikatnie klucz w zamku. Drzwi leciutko uchyliły się.
– Wychodź!
– Pani Berta?
– Wychodź szybko i biegiem do PN.
   Młody ulotnił się jak kamfora z wykonawczej. Pod osłoną nocy był niewidoczny. Chmury prawie całkowicie zasłaniały niebo. Granat munduru działał jak barwy maskujące. Widać Masza coś przeczuwała. Dobiegł do peronu. Na torze stała stonka z dwoma wagonami. Zdawała się coś mruczeć. Jej silniki wydzielały rozkoszne ciepło. Zdawało się, że tylko czeka, aż ktoś odluzuje jej hamulce i pojedzie w trasę. Ale bez mechanika to co ona może. Grzesiek przeskoczył przez zwrotnicę i swoim starym zwyczajem (od małego tak robił) wpadł jak burza na pięterko. Doznał lekkiego szoku, gdyż nastawnicza była na swoim posterunku, jak gdyby nigdy nic.
– Ale… – zbaraniał.
– Obiecałam, krzywdy ci nie zrobię.
– Zabierz te obleśne łapska!!! – młody aż skulił się w kącie. W wykonawczej działo się cos bardzo złego. A niech ją tylko tknie… Ale co on może, skoro to sama siła nieczysta. Medalik. Ścisnął go w garści. Teraz może tylko prosić. Nic mu nie zostało. Tylko Ona pomoże.
– Nie bój się. – uśmiechnęła się Berta
– Nic jej nie będzie. – odezwał się drugi głos.
– Pani Kuchtowa?
– Grzesiu, ty nie myśl sobie, że to tak bezbożnie można zadzierać z Macierzą Koleją. Każdy jest tutaj z jakiejś przyczyny. Wszystko przez ten burdel i Ostbahniarzy.
– Powinienem być w wykonawczej. Bronić mojej Maszeńki!
– Гриць… Ja wiem. Nie z byle powodu Berta tu cię ściągnęła. A Marysia da sobie radę.
– Przecież on może ją skrzywdzić!!! – w oczach oprócz wojowniczych iskierek rozbłysły łzy.
– Nie bój się, to dzielna dziewczyna. – zjawa spojrzała mu prosto w oczy.
– Tylko że… Ja już nic nie rozumiem. Jakim cudem obie panie tu są? To jest jakieś nienormalne! Metafizyka…
– A co w tym kraju jest normalne?
– Chyba już nawet koty zwariowały.
– No to nie filizuj. Są starsi i mądrzejsi od ciebie. Zaduma na później. My tu koronkową rozmowę odstawiamy. Wszak my to dysponująca.
   Grzesiek znów skulił się i złapał za głowę. Upadł na podłogę.
– Щезаї сило нечиста!!! Во Імя Господнє щезаї!!! – wydarł się na całe gardło. Te same słowa padły w drugiej nastawni. Potem nastała chwila ciszy i wszystko zadrżało w posadach.
– Grzesiu, wstawaj! – krzyknęła Kuchtowa.
– Moja głowa… Co to za wybuch…
– Wstawaj! Ona sobie poradzi!
– Tu masz rozkazy aż do samego Olsztyna. Chociaż sama ci wypisałam Mehlsack – Allenstein.
– Grześ! Migiem do stonki!
– Ale ja nie mam uprawnień!
– Mówi ten, co godzinami na Maszynie siedzi. No przecież sam Puszkar był pod wrażeniem.
– Trzymaj papiery!
– Babski naród… – burknął pod nosem.
– Coś ty powiedział?! – obie jak na komendę zerwały się, gdyby mogły, zabiłyby wzrokiem.
– Już zmykam! Najlepszego moje panie! – w ukłonach wybiegł z nastawni.
– Zielonych! – Kuchtowa uniosła dłoń w pożegnalnym geście.
– Nie zapominaj o tym wszystkim!
   Tym razem Grzesiek nie bawił się w pershinga. Czapkę mocniej wcisnął na głowę, plik papierów włożył do wewnętrznej kieszeni marynarki. Spojrzał w stronę wykonawczej. Pierona… Fakt, głupotą by było pójście tam. Zaszlachtowaliby i koniec pieśni. Znając zdolności Maszy…Dadzą sobie radę. Bo jedno dla drugiego chce żyć. Tego się trzeba trzymać.
   Wyjął kwadrat. Pomanewrowa w zamku. Drzwi do kabiny otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Stonka zaczęła delikatnie bulgotać. Jakby chciała dać do zrozumienia, że jest gotowa do działania. Odluzował skład. Potem zahamował. Ciśnienie w kiszkach prawidłowe. Wrzucił na luz. Dał nawrotnikiem w przód. Poziomu paliwa jak na jazdę do Poznania. Lokomotywa była gotowa. Grzesiek spojrzał na rozkazy. Były wypisane w dwóch językach. Pierwsza część na starym papierze, po niemiecku, z adekwatną pieczęcią, druga wypisana ręcznie przez Kuchtową (drukarka znowu zdechła). Raz kozicy śmierć. Dał nastawnikiem na pierwszą pozycję.

(Przepisywanie ostro idzie. A końca ni chu chu!)

2010.03.16 15:13

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz