Noc szczelnie okryła swym płaszczem świat. Cała wieś była pogrążona we śnie, tylko, co jakiś czas ciszę przerywało szczekanie psa. Na progu poniemieckiego domu siedział gospodarz i palił fajkę. Wpatrywał się w gwiazdy wspominając stare czasy. Uczucie żalu i tęsknoty ogarnęło człowieka. Kiedyś Lelkowo tętniło życiem, a teraz… ludzi coraz mniej, młodzi wyjeżdżają do miasta, choćby do takiego Pieniężna czy Braniewa, byleby tylko dalej od biedy. Nie ma co się czarować: odkąd zlikwidowano okoliczne PGR – y, mleczarnię w Krzekotach, miejsca pracy topniały jak przysłowiowy wosk. Ponoć za Niemca w Lichtenfeldzie było wręcz sielankowo: linia kolejowa, bogaci gospodarze, kwitł handel… A teraz pozostały tylko domy, nasyp, budynki kolejowe przerobione na domy, urząd gminu i wszechobecny barszcz Sosnowskiego.
Julian Puszkar snuł swoje rozważania każdego wieczoru. Dom był usytuowany na zacisznej kolonii, z dala od zgiełku. Z progu rozpościerał się widok na tor, budynek dawnego dworca, pola z żytem i pszenicą, a także część zabudowań Lelkowa. Uwielbiał swoje odludzie, chociaż zimą bywało niewesoło. Chwalić Niebiosa, kilkaset metrów dalej mieszkał młody leśniczy, więc w razie potrzeby, było do kogo się zwrócić.
Dziadek (jak zwykły nazywać Puszka dzieci) był uwielbiany przez najmłodsze pokolenie. Zawsze można było wpaść na czekoladę i posłuchać tych niezwykłych opowieści, które snuły się przez świat jak dym z komina. Szarość dnia codziennego z jednej chwili przemieniała się w niezwykłą przygodę, biegnącą od lasu do kotła parowozu. Wystarczyło zamknąć oczy i usiąść wygodnie, aby poczuć zapachy podkładów, wszechobecnych ziół i chęci poznania czegoś nowego. Każdy miał swoją ulubioną historię. A Julian, odkąd ludzie pamiętali, opowiadał i opowiadał. Niektórzy pukali się w czoło, bo ile to można gadać o kolei, jednak większości wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, słuchali z wielkim zainteresowaniem, gdy akcja toczyła się gdzieś w sąsiednich miejscowościach, gdzie wciąż kursowały pociągi lub na nieistniejących już liniach, takich np. jak ta lelkowska (Mehlsack – Lichtenfeld – Zinten – Königsberg). Skąd Dziadek brał pomysły? Sprawa była prosta jak drut: niegdyś pracował na kolei, a tam niezwykłych historii jest całe mnóstwo. Pasjonował się także historią regionu, legendami, obyczajami, wierzeniami, kulturą ludzi, którzy dawniej zamieszkiwali te tereny. Warmia była bogata w takie rzeczy, wystarczyło troszkę się postarać, poszukać, popytać – w ten sposób otwierała się prawdziwa skarbnica, z której można czerpać garściami.
W zaroślach świerszcze wygrywały swoje melodie, żaby kumkały na pobliskich bagnach. Niebo było czyste, księżyc w nowiu, więc jedyne naturalne źródło światła stanowiły gwiazdy. Zbliżała się pierwsza w nocy. W żadnym z pobliskich domów nie paliło się światło. Znać – wszyscy są w gościnie u Morfeusza. Julian spokojnie pykał fajeczkę. Nagle jego wzrok przykuła samotna postać, która wędrowała po torze od strony Słupa. Przez umysł przemknęła myśl, że to pewnie młody Popiel wraca z imprezy z Dębowca i nie wiedzieć czemu idzie polną drogą, zamiast szosa. Dziw, że do bagna jeszcze nie wpadł. W pewnej chwili postać przyspieszyła i zaczęła biec jak sprinter na setkę. Zboczyła z drogi, zeszła na ścieżkę prowadzącą do obejścia Puszkara. Ten wytężył wzrok i aż wypuścił fajkę z ust. To nie był Popiel.
– Zgiń, przepadnij, maro nieczysta! – tu splunął siarczyście. – W Imię Ojca i Syna… – przeżegnał się jak na chrześcijanina przystało. Mara jednak nie zniknęła, za to zaczęła nadawać jakieś znaki latarką. Czyli miał do czynienia z żywym człowiekiem. Dziadek aż przysiadł na progu. Wreszcie w słabym świetle lampy palącej się nad gankiem „zmaterializowała się” postać młodego mężczyzny.
– Dobry wieczór, panie Julku! – okrzyk niósł się od czterech starych topoli, które tworzyły bramę do obejścia.
– Jezusie Nazarejski! Grzesiek!
Nieoczekiwany gość usiadł na schodach prowadzących do domu, tuż obok bladego jak ściana Puszkara.
– Co pan taki blady?
– Też byś tak zbladł. Cholera, siedzę sobie spokojnie przed chałupą, a tu ni z gruchy, ni z pietruchy pojawia się na torze jakaś mara, której zabajdzurzyło się nawiedzić akurat mnie. Wiesz, nie jestem przyzwyczajony do takich rzeczy, po nocy raczej nikt nie składa mi wizyt. Masz szczęście, żem siekiery pod ręką nie miał.
– Przepraszam, nie myślałem, że aż tak pana wystraszę.
– No to sobie do końca życia zapamiętaj, że tak się nie robi. Środek nocy, a ty tu jeszcze biegniesz. Że o godzinie na odwiedziny nie wspomnę.
– Przyjąłem do wiadomości. Tyle tylko, że ja tu z byle powodu nie przyszedłem. Coś się święci. Już od kilku nocy ktoś łazi po pieniężnieńskiej nastawni, to samo dzieje się w Ornecie, Dobrym Mieście, czasami w Braniewie. Ponoć to samo wyprawia się we Fromborku i Młynarach. Nikt nic nie zdewastował. Jedyne co przykuwa uwagę, to zapalona świeca w oknie i ustawiane przebiegi, na bieżąco.
– Od jak dawna to się dzieje?
– Ze dwa tygodnie będzie. Gdybym tego przedwczoraj na własne oczy nie widział, za nic nie dałbym wiary, że coś takiego może być.
– To czemu dopiero dzisiaj przychodzisz i to po nocy, jakby się PKS-em, czy rowerem nie dało przyjechać?!
–Ledwo kilka godzin temu służbę skończyłem. Przyszedłem jak dało się najszybciej.
– Masz szczęście, że nie spałem. Chodźmy do domu, zimno jakoś, zaraz komary nalecą.
Weszli do sieni, a dalej do przytulnej kuchni. Pod blachą tlił się słaby ogień, więc Puszkar podłożył kilka polan i nastawił wodę. Ogień zaczął wesoło strzelać. Do większości wsi w powiecie braniewskim nie doszedł jeszcze taki wynalazek jak gaz, więc w domach spotyka się kaflowe kuchnie, a tuż obok kuchenki na butle. To jest taki region, gdzie zawód zduna nie jest czymś niezwykłym.
– Coś mi się zdaje, że musze cię przenocować, bo do domu to ty raczej nie wrócisz. Widać, żeś zmęczony, pomimo tęgiego zastrzyku adrenaliny, który sam sobie zafundowałeś idąc tutaj.
– Ba! Ja się idę lekko ochlapać.
– Przy umywalce wisi czysty ręcznik.
Grzesiek wyszedł, a twarz Juliana przyjęła marsowy wyraz. A jednak… Kilka lat temu obiecali, że już więcej to się nie powtórzy. W dodatku mieli nie mieszać w to młodzieży. I jak tu im wierzyć?! Dość krwi napsuli starym kolejarzom, teraz zamarzyło się pognębić następne pokolenie. Niech to wszyscy diabli. Tfu!
Po pięciu minutach wrócił Grzesiek. Na stole parzyła się herbata, jej aromat napełnił całą kuchnię. Ciepłe światło żarówki dopełniało sielski obrazek spokoju. Zegar z kukułką ogłosił, ze minęła godzina pierwsza. Cała okolica chrapała, aż podskakiwała pierzyna z mgły.
– Siadaj Grzechu. Opowiadaj dokładnie.
– Do gadania to dużo nie ma. Sprawa wygląda tak: gdy odjedzie ostatni osobowy do Braniewa, dyżurna zamyka szlak aż do 4 rano. Od 23:00 wszystkie kształtówki jak jeden mąż wskazują na „stój!”. Sam pan dobrze wie, jak wygląda regulamin stacyjny w Pieniężnie.
– Aż za dobrze, pomimo że nie pracowałem tam. Ruch jest wstrzymany do pierwszego olsztyniaka. No chyba że jest jakiś nagły przesył, który trzeba puścić po nocy. Nie chciałbyś wysłuchiwać przekleństw Kuchtowej, ta kobieta potrafi wszystkich zmieszać z błotem, włącznie z samym Niebieskim Dyrektorem.
– Piorun baba, nie ma co. Kończąc wątek, po zabezpieczeniu urządzeń ruchu nastawnia „zasypia”. Teoretycznie. Kilka dni temu koleżanka opowiedziała mi o tych dziwnych zdarzeniach. Nie wierzyłem jej. A Monika znów swoje. Mówię jej, że to niemożliwe, żeby ktokolwiek manipulował przy semaforach i zwrotnicach. Popatrzyła na mnie śmiertelnie poważnie, bez krzty uśmiechu i powiedziała prosto z mostu, że jeśli jej nie wierzę, to mam pójść po odjeździe ostatniego braniewiaka na stację i poobserwować sobie. Pomyślałem, że dziewczyna kpi sobie ze mnie. Trzy dni temu poszedłem jednak. Nie mogłem spać, więc mała przechadzka była dobrym rozwiązaniem. Odjechał ostatni pociąg do Braunsberga. Dwadzieścia minut później dyżurna coś odnotowała w książce przebiegów, pewnie pociąg dojechał do Wysokiej Braniewskiej, zamknęła nastawnię i poszła do domu. Usiadłem sobie grzecznie na koźle oporowym, z którego dawniej wychodził tor do Lelkowa. Siedzę i czekam. Nic się nie dzieje. Po kwadransie zacząłem szczerze wątpić, czy cokolwiek się stanie. No nic. Uparcie siedzę dalej. Zegar na kościele werbistów wybijał 23:30. Miałem już pójść sobie, gdy nagle skrzypnęła zwrotka. Potem następna i jeszcze następna. Jakby ktoś ustawiał przebieg w stronę Henrykowa. Popatrzyłem na nastawnię, czy ktoś aby się nie bawi, ale nikogo nie zauważyłem, jedynie świecę palącą się w oknie. Zdębiałem. Nocną ciszę przeszył następny zgrzyt. Ramię semafora pokazywało „wolną drogę”. Zbaraniałem kompletnie. Przez pół nocy siedziałem na tym nieszczęsnym koziołku i obserwowałem cały ten cyrk. W końcu zwlokłem się do siebie. Przez ostatnie dwie noce wciąż mi się to śni, dokładnie z każdym detalem. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: czemu do tej pory nie pojawił się żaden pociąg, czy choćby lokomotywa? Bo w końcu po jaką cholerę ktoś majstrowałby przy urządzeniach ruchu?!
Zapadła cisza. Julian drapał się po głowie, zastanawiał się, jak rozjaśnić całą sprawę, jednocześnie nie przyprawiając o zawał chłopaka. Wiedział, że rzecz może przybrać nieciekawy bieg, jednak coś trzeba było z tym chaosem zrobić. Znów bajzel w dyrekcji doprowadził do sajgonetki na teoretycznie spokojnych liniach. Tak to jest, gdy ktoś pcha paluchy tam gdzie nie trzeba, a co za tym idzie, ten wręcz biblijny porządek i ład pomiędzy światem widzialnym i niewidzialnym wywraca się do góry nogami.
Stary kolejarz pociągnął tęgi łyk herbaty, westchnął i zaczął snuć swoją opowieść. Grzegorz dobrze znał „procedurę”, gdyż wychował się na tych historiach, może dzięki nim pokochał kolej.
– Jak wiesz, kolej była tutaj praktycznie od początku swojego istnienia. Stalowe nitki wiły się przez pola, jeziora, lasy, stały się nieodłącznym elementem tych terenów, były arteriami, które zbiegały się w kilku ważnych miejscach, między innymi był to Brausberg, Königsberg, Eling i Allenstein. Do dnia dzisiejszego są to ważne węzły komunikacyjne, z ta małą różnicą, że już nie podlegają Ostbahn, a PKP i w przypadku Królewca РоссийскимЖелезнымДорогам. Jeśli wszystko jest prowadzone gospodarską ręką i sercem, nic nie ma prawa się popsuć. Tak jak każdy prawdziwy gospodarz opiekuje się swoją ziemią, tak samo powinien postępować każdy zwierzchnik. Zachowanie równowagi jest podstawą funkcjonowania każdego organizmu. Jeśli tę harmonię naruszymy, skutki mogą być katastrofalne. Warmińska kolej doświadczała tego wiele razy, najpierw pierwsza wojna światowa, próba odbudowy w dwudziestoleciu, druga wojna światowa i okupacja hitlerowska, następnie armia czerwona oraz jej pseudowyzwolenie, na sam koniec odrodzenie. Cały ten kocioł historyczny sporo namieszał, chwalić niebiosa, kolej szybko uregulowała się, przynajmniej prowizorycznie. – znów łyknął nieco herbaty. Chwilę ciszy wykorzystał Grzesiek.
– No dobra, Niemcy, wojna, wyzwolenie, odbudowa i co? To, że u nas panuje niezły bajzel, wiem nie od dzisiaj, ale jaki to ma związek z tym, co się teraz dzieje?
– Spokojnie, bez nerwów. Zaraz dojdę do sedna sprawy. Tuż po wojnie krążyły plotki, jakoby to w nocy miały pojawiać się dziwne pociągi, nawet nie wojskowe, a zwykłe osobowe. Po jakimś czasie sprawa ucichła, choć ludzie wciąż szeptali, że raz na jakiś czas, bardzo nieregularnie, zdarzają się podobne sytuacje. Oczywiście góra zarzekała się, że bez ich wiedzy nic takiego na pewno się nie dzieje, ale my wiedzieliśmy swoje. Opowiadałem ci historię babci Anuszki? Tej z Pieniężna?
– Nie, chociaż coś mi mama mówiła, że starowinka jeszcze za Niemca była w Mehlsack.
– Ot widzisz. Trzeba to nadrobić. – odchrząknął i zaczął snuć swoją opowieść. – Jednej zimowej nocy, kiedy z nieba sypał się biały puch, a wiatr z mrozem dawali popalić każdemu żywemu stworzeniu, które odważyło się wychylić ze swojej kryjówki, Pieniężno zdawało się być opuszczonym miasteczkiem. Żywego ducha byś nie uświadczył na ulicy. Wszyscy i wszystko poddało się mocy Morfeusza. Tylko wybitne sowy, takie jak Nazarukowa tłukły się po nocy. Nazarukowa mieszkała na piętrze budynku dworca. Często nie mogła spać, więc przesiadywała w kuchni z robótką w rękach i obserwowała świat za oknem, z którego rozciągał się idealny widok na perony, nastawnię i całą ulicę Braniewską. Ta sama historia powtórzyła się i tej nocy. Kobieta zapatrzyła się na tańczące płatki śniegu w świetle ulicznych latarni. Nagle nocną ciszę przeszyło buczenie zapalających się peronowych rtęciówek. Czyżby za godzinę miał pojawić się pierwszy olsztyniak? Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga, nocny przesył czy jak? Ale po jakie licho włączaliby lampy… Chwilę później w nastawni ktoś zapalił świecę, jakby nie dało się włączyć normalnego, elektrycznego oświetlenia, awaria jakaś, czy co? Nocną ciszę znów zmąciły dźwięki, tym razem szumiały pędnie i skrzypiały przestawiane zwrotnice. Na sam koniec semafor wyjazdowy wskazywał „wolna droga”. Nazarukowa odłożyła robótkę i z zaciekawieniem obserwowała sytuację, chociaż miała niezłego pietra. Albo jakiś żartowniś majstruje przy urządzeniach ruchu, albo siła nieczysta, albo diabli wiedzą kto. Lampy na peronie zaczęły niespokojnie mrugać. Pewnie przez dość obficie padający śnieg. Na peron weszła umundurowana postać z „zielonym lizakiem” w dłoni. Jak nic dyżurny ruchu. Czyli pewnie będzie to jakiś pociąg specjalny z zatrzymaniem. Ciszę znów przepłoszył następny dźwięk: gwizdek parowozu. No tego już za wiele. Czy oni już kompletnie powariowali?! Z poczekalni wyszła starsza kobieta w kożuchu. Dziarskim krokiem przeszła przez szlakowe sztreki, weszła na peron drugi, przywitała się z dyżurnym. Nazarukowa przetarła oczy. Babcia Anuszka… Co ona do licha ciężkiego tu robi? Najwidoczniej na cos czekała, rozmawiała z mężczyzną. Chwilę później, od strony Piotrowca wynurzyła się petucha z bonanzami na haku. Dym z komina szczelnie oplótł caluśką stację. Po pięciu minutach odjechał. Z peronu zniknęły dwie postacie, w nastawni zgasła świeca, semafory znów wskazywały na „stój!”, zwrotnice powróciły na swoje zasadnicze położenie. Tylko lampy nie zgasły. Co było najciekawsze, na peronach w ogóle nie było śladów ludzkiej obecności, a szyny pokrywała gruba warstwa śniegu, jakby żaden pociąg tamtędy nie jechał. Nazarukową obudziła przed szóstą zapowiedź olsztyniaka. Kobieta usnęła na krześle przy kuchennym stole. Przez pół dnia zastanawiała się, czy to działo się na jawie, czy tylko śniła o tym. W końcu zwlokła się na rynek po sprawunki. Caluśkie Pieniężno obiegła wieść: w nocy odeszła na wieczną służbę babcia Anuszka. Gdy Nazarukowa dowiedziała się o tym, zrozumiała, że nie był to sen.
– Chwila moment. Nazarukowa, zona tego nastawniczego z Braniewa, co teraz na emeryturze jest?
– Tak.
– Mater… Czy ta historia ma jakiś związek z tym, co teraz się wyrabia?
– Raczej będzie się wyrabiać. To tylko preludium do całej symfonii.
– Jak to?
– A tak to. Dopiero się rozgrzewają. Jeśli szybko nie uporządkuje się ten burdel, gwarantuję, że po naszym zapomnianym torze też będzie zaiwaniać nie jeden taki pociąg.
– tej naszej odnodze z Pieniężna przez Głębock do Królewca?
– Nie inaczej.
– Niemożliwe. Ktoś sobie robi jaja i tyle, nie wierzę, żeby siła wyższa maczała w tym palce.
– A jednak. Oszczędzę ci historii, co mnie się przydarzyło dwadzieścia lat temu. Tyś się ledwo gadać nauczył, a my musieliśmy się rozprawić z tym wszystkim.
– Do jasnej cholery! Z czym?! – młody nie zdzierżył.
Z transportami hitlerowców, a raczej ich mar. Dodatek specjalny stanowiła skatowana ludność. – odparł Puszkar z ogniem w oczach.
– Banialuki!!! – racjonalne myślenie nie dopuszczało czegoś takiego.
– Tak? Spytaj się własnego ojca.
– Ledwo co z Fromborka wrócił.
– I ty wierzysz tym konowałom, że to był obłęd?! Że schizofrenia niby?!
– Odkąd pamiętam, był normalny. Owszem, czasami zachowywał się dziwnie, ale za te jego gadanie w życiu nie posłałbym go do psychiatryka.
– Masz naoczny dowód. Chodź, pokażę ci coś.
Wstali od stołu i wyszli przed ganek. Gęsta mgła ograniczała widoczność, Julian z premedytacją nie zapalił lampy nad progiem, wziął tylko z kredensu mocną latarkę. Doszli do czterech topoli. Zgasła latarka.
– Grzesiek, spójrz w stronę krzaczorów, co są obok chałupy Zorenów.
– Мати рідна… – tylko tyle zdołał wydusić. W wysokich zaroślach przebłyskiwało światło starej latarni dworcowej, która była tu jeszcze grubo przed wojną.
– Ale jakim cudem… Sztreków ile już nie ma, ale że ona się uchowała.
– Ona świeci tylko wtedy, gdy równowaga jest zachwiana. To dzięki niej wiedziałem, co się dzieje w Pieniężnie, Fromborku, Młynarach… Ostbahn znów daje o sobie znać. Teraz mi wierzysz?
– Nie mam innego wyjścia. Wierzę. Ale czego oni znów chcą?
– Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne, będzie Sajgon. Jeśli na nocnych transportach się skończy, pół biedy, ale gdy wkroczy to w enklawę dnia i odrodzą się nieistniejące linie, będzie piekło. Wcale nie przesadzam.
– Rozumiem. Uaaaaaaa… – ziewnął potężnie.
– Wolisz na stryszku, czy na dole? Żona pojechała do siostry do Węgorzewa, więc do wyboru, do koloru.
– A pan gdzie śpi?
– W pokoiku, skąd szerszenie wypędzaliśmy, a twoja siostra zamiast piszczeć, wypowiedziała ze stoickim spokojem oficjalnie i bez zamienników słowo na „k”. – z rozbawieniem odrzekł stary kolejarz.
– Na pewno nie mają tam gniazda? Wszystkie wypędziliśmy? Bo nie chciałbym powtarzać po siostruni o k***a, szerszeń!
– Co do sztuki. Przy remoncie dachu nawet sprawdzałem, pozbyliśmy się ich.
– Dalej stoją te dwa łóżka? Co je z siostrą zajmowaliśmy?
– Do dnia dzisiejszego.
– to ja rezerwuję to „moje”, bliżej drzwi.
– Masz pietra?
–Czemu od razu pietra?
– Zawsze śpisz na dole, w pokoju koło spiżarki.
– Tym razem mam ochotę przypomnieć sobie smak wakacji.
– Tak to nazywasz – nie ukrywał rozbawienia, wiedział, że Grzesiek ma pełne portki – nie ma sprawy. Jest pierzyna, dwie poduszki. Ba! Nawet ostatnio okna wymieniłem.
– Jak miło. Wiatr nie będzie hulać. – odetchnął z ulgą.
Zamknęli dom od środka, Grzesiek popędził do łóżka, a Julian jeszcze czekał, aż ogień wygaśnie pod blachą. Wreszcie zasypał palenisko popiołem, zgasił światła i wdrapał się na strych. Ogarnęło go dziwne uczucie. Nie był to strach, ale jakiś dziwny niepokój przemieszany z nieciekawymi przeczuciami. Wszedł do pokoju, chłopak oddychał spokojnie, był w krainie snu. Puszkar zgasił światło, strzepnął poduchę i wślizgnął się pod kołdrę.
– Święta Katarzyno… – westchnął.
–… módl się za nami. – odpowiedział drugi głos.
Momentalnie ogarnęła ich moc Morfeusza. Gwiazdy skrzyły się na niebie, w lesie pohukiwała sowa, na pobliskich mokradłach swoje arie wykumkiwały żaby. Cały świat spał słodko pod pierzyną utkaną z mgły.
A za Jarzeniem… niczym spod ziemi zaczęły wyrastać zbutwiałe podkłady. Okolica była (delikatnie mówiąc) wyludniona, więc to zjawisko teoretycznie niezauważone. Kawalątek dalej, już po stronie rosyjskiej działo się to samo.
W Pelinie, w zborze zamienionym na magazyn PGR-u, w resztkach okien pojawiła się łuna światła, grały organy. Nikt tych zjawisk nie widział, bo mgła była gęstsza od dobrej śmietany, a zmęczeni ludzie twardo spali. Do piania pierwszego koguta trwało to wszystko, potem ucichło. Pozostały jedynie podkłady.
Dalsza część już wkrótce (jak się wezmę za przepisywanie, bo na razie nie mam czasu).
2009.05.17 23:58
2009.05.17 23:58
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz