Imperatyw kategoryczny Kanta majaczący gdzieś z tyłu głowy. A wystarczyła noc spędzona przy Północnej.
Czym jest świat? Machiną pędzącą na złamanie karku niekoniecznie do przodu? Szumem aut, jazgotem tramwajów i pokrzykiwaniem lokalnych amatorów lokalnego, taniego wina? Błyskającymi wyświetlaczami telefonów w dłoniach i przepływem niezliczonej ilości informacji? A może okiem latarni nad ulicą? biegnie, wiruje, szumi i nie wie do końca, w którą stronę ma iść… Głowa obraca się wokół własnej osi, nie wie za czym podążać, szuka punktu odniesienia, który i tak jest ruchomy. W uszach świszcze metal trący o bruk, wtóruje mu syrena strażacka. Oczy nie wiedzą gdzie jest horyzont, a gdzie granica piekła. I nagle trafiają w nieruchomy punkt, głęboki jak studnia i spokojny. W nim odbijają się gwiazdy oraz iskierki życia. Figlarnie skaczą w przestrzeni, nie prosząc o nic. Po prostu są. Ich źródłem są oczy drugiego człowieka. Bez słów mówią wprost: zwolnij, po co gubić się w nadmiarze bodźców i szukania nie wiadomo czego.
Świat jest w drugim człowieku, w jego spojrzeniu, które odbija Wszechświat, który jest zarówno nad jak i w nim. Więc niech ręce znajdą grunt, chłodną trawę pod baldachimem nieba, z bliską osobą, w środku kotła pędzącej rzeczywistości, którą nakręca się naszymi czynami. Zwolnij bracie, przecież nie chcesz stracić życia w machinie współczesności. Popatrz kogo masz obok siebie… To jest twój kierunkowskaz, na nocnej trawie, w centrum wielkiego miasta, pod osłoną drzew, na nieużywanej pętli tramwajowej…
- 2014-06-03 21:45
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz