Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

"Chodzę do szkoły, koniec roku za pasem...

  ...stopnie na cenzurze, tata czeka z pasem." Aż tak źle nie było. Chyba, bo przesłuchanie nie było krótkie i treściwe. Zjechali mnie rodzice w tym sensie, że wytknęli mojego lenia, brak chęci i jeszcze kilka niechlubnych epitetów. Tylko trzeba zauważyć, że tutaj było 5 razy więcej pracy, niż w trzeciej gimnazjum, gdzie był wysoko i test i świadectwo. Było, minęło, nie ma co gdybać ;) Z klasowych przypadków jeden się nie uchował, Miro dorobił się zbyt dużej ilości ndst. Life is brutal. I finito. Poszedł rok jak z bicza strzelił. Nowa szkoła, ludzie, wszystko wokół, tylko Macierz Kolej wciąż ta sama ze swoja atmosferą i zapachem podkładów. Świadectwo (no w mordę skurczybyka) sama wstukiwałam na kompie, a powinna je własnoręcznie wychowawczyni wykaligrafować... Ech! Gdzie te czasy błogiego lenistwa? Dobra, koniec z rozmyślaniami, fakty są ciekawsze w tym momencie.
   W piątek na zakończeni roku furorę zrobił cukierkowy globus. Dostał go rzecz jasna geograf. Osoba niecodzienna, wiec i prezent musiał być z kosmosu. Kilka tygodni wcześniej wpadłyśmy na pomysła. Coś geograficznego... Nasze mapówki z cyferkami! Tylko jak je urzeczywistnić w przestrzeni? Na kule lub globus walnąć. Dobrze, tylko skąd wziąść takie cuś? Z początku chciałyśmy podpierniczyć z matmy, ale nie wyszło. Kurcza no... Anka swój stary wyrzuciła, u mnie nic, z masy solnej nie da rady. Po naradzie wojennej doszłyśmy do wniosku, że musi być normalny globus. Tylko skąd? Nie, z sali 12 nie buchniemy. Następnego dnia chodziłyśmy za profesorem, ze mamy do niego interes. W końcu na ostatniej długiej przewie zgarnął mnie do sali i pyta co chcę. Ja że globus. A na co? Eksperyment. Po serii wywijanek i wytłumaczeń dał mi taki z deka pęknięty. Uradowana pokazałam go Ani. W następnych dniach zaczęłyśmy go preparować. Najpierw denko na wysokości koła podbiegunowego. Szydło na zimno, zły pomysł. Na gorąco udało się zrobić ino rowek do  połowy grubego plastiku. Rzuciłam w diabły przebijanie. Na jakiś czas ucichło. W ostatni poniedziałek larum, bo my globusa nie zrobiłyśmy. Anka załamana, a ja mówię że zrobimy, choćby po nocy. W środę polazłam za materiałem na obłożenie. Ładne, błękitne płócienko, akurat na "pseudoworek". Potem dokupiło się kleju introligatorskiego. I tak przeleżało to do czwartku wieczorem. Z racji mega awantury, gdzie prawie na serio siekiery latały po mieszkaniu, robota musiała być przełożona na piątek. Wstałam jak nieboga o 4:30 i zaczęłam kleić.
 Później musiałam wykonać kurs do kwiaciarni, a potem to już tylko na stację. W SKM-ce jak zwykle sardynkarnia. Że był niezły korek, więc należało skrzystac z usług własnych nóg. Po wejściu do szkoły należało rozkrecić akcję. Wpadłam jak burza do łazienki, Anka wycięła kontynenty. Przykleiło się je, potem numerki się podopisywało. Po masie przekleństw znalazłyśmy Madzie z cuksami. Wielkie przesypywanie, przewiązanie żarówiastą sznurówką i hajda na górę. Po chwili niepewności wywołałyśmy profesora. Oczy mu urosły, bardzo się ucieszył. No bo rzadko się dostaje takie niezwykłe prezenty. Wspólna fota i marsz na Aulę. Dyrektorka tym razem nie paplała za długo. Chociaż i tak połowa zasnęła. Następnie czerwone paski. Z mojej klasy tylko Gocha, ale za to śr 5,00!!! Następnie do sal, tam reszta cenzur. Szczęście, że przy wklepywaniu ocen nigdzie się nie machnęłam. Dalej tradycyjne latanie z prezentami i kwiatami od klasy. Nasza fizyk niestety odchodzi, świnie pod postacią kuratorium podłożyli i tyle. Gnidy... Anglistkę też nam zmienili, bo inna grupa się skarżyła, a nam było tak dobrze... Szuje! Life is brutal. Na koniec foto na szkolnych schodach, gromkie "Odjazd!!!" i w mini grupie powędrowaliśmy na klasową biesiadę na McDonalda na Świętokrzyskiej. Tak przeszło do 11:00. Z Gochą poszłyśmy na Śródmieście. Tam rozstałyśmy sie. Ja bynajmniej nie do domu. Na WWO spotkałam się z Jacbullem na foceniu, doszło do tego, że powędrowaliśmy na Szczęśliwicką, bo mu niezłą krowę w cenzurę walnęli. Swoje odczekało się. Wtedy narodził się pomysł, żeby moje świadectwo stracić na torach. Położyć na szynie, tłuczniem przymocować i czekać na pociąg. Jednakże doszliśmy do wniosku, ze lepiej sobie odpuścić ;) Potem myk na Zachodnią (sprintem, bo miał już S2 na wyjazdowym) do kibella i kierunek dom. Wysiadam w Pr (Jacek ździebełkonaście stacji dalej wysiada) chmura z woda jedzie. Kawałek przed blokiem wiadra poszły w ruch. W domu święty spokój. Potem tylko długie przesłuchanie. Postanowiłam poprawe przed profesorostwem geo-chem-biol-mat, że się bardziej postaram. Słowo się rzekło, krowa u parkanu...
   Długo by jeszcze opisywać przypadki szlajania się po WWO, Ochocie i Zachodniej, ale zbyt dużo tego i języka już brakuje. Mózg wyparował  dawno temu ;)) Grunt, że są już wakacje. NARESZCIE!!!
   "Wakacje, znowu są wakacje! Na pewno mam rację, wakacje znowu są!!!"


  • 2009-06-21 00:33

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz