Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Zwariowany dzionek

Zamurowało mnie dzisiaj w szkole. Dzień zaczął się przecudnie. Jak zwykle zaspałam (tak to jest, gdy się siedzi do pierwszej w nocy i kombinuje ciekawe fotki; w południe biega się jako wolontariusz WOŚP po całej Warszawie), a co za tym idzie sprint dopociągowy był nieunikniony. Trasa, którą "normalnie" pokonuje się w kwadrans, mi zajmuje osiem minut. SKM jak zwykle zwiał mi sprzed nosa, tyle dobrego, że za nim jedzie KM (na WPR 7:22). Tłumów nie było, niestety nie udało się zająć wygodnego grzejnikowego. Minutę przed dzwonkiem wpadłam do szatni i hajda na drugie piętro. Zdążyłam. 
   Polonistka oddawała nam zeszyty z wypracowaniami (oraz opowiadaniami, miały być napisane w duchu fantasy). Za bardzo pomysłu nie miałam, więc przepisałam pracę, którą "wytworzyłam" jeszcze w maju 2008 (spisałam własny koszmar senny i trochę go podkoloryzowałam). Na pierwszy ogień poszła moja koleżanka. Była tak zestresowana, że czytać musiał chłopak, który ma głos prawdziwego spikera radiowego. Klasa zachwycona, nagrodziła Kamisię oklaskami. "Książę Dakhan" zrobił furorę. Myślałam, że to już koniec. Niestety widok mojego zeszytu w dłoniach nauczycielki wskazywał na rzecz odwrotną. No to masz babo murzynka... i to w dodatku przypalonego. Kajet został mi zwrócony, a polonistka potężnym wstępem jednoznacznie skomentowała pracę. Z tego wszystkiego nie sprawdziłam, co mi się za ocenka dostała, dopiero gdy doszłam do ostatniej strony zamurowało mnie. Burza oklasków. Czyli się podobało. 
   Na przerwie Aga łapie mnie za ramię i... gada o Pięknej Helenie. Ponoć do drugiej w nocy oglądała fotki z wolsztyńskiej parowozowni. Jak to poetycko określiła, padła na nią moja kolejowa klątwa w pozytywnym znaczeniu. Znamy się zaledwie pół roku, a tu proszę, w piekielnie szybkim tempie dorobiłam się kumpeli MK. Świat jest niesamowity :)
   Ale szczęście nie może trwać wiecznie, godzinkę później wybiłam sobie palec. Potężna dawka Altacetu mniej więcej załatwiła sprawę (z pulsującym kciukiem jeszcze pisałam spr z ekologii). Ze szkółki ulotniłam się całkiem szybko, akurat podjechał SKM. Na WPR nogi za pas i skok na "wiedenkę" z aparatem w dłoni. Siódemka w promieniach zachodzącego słońca... miodzio. Chwilę później jechał ezet do Wawy. Z początku mechanik nie był skory do podania "baczność!", ale gdy dopatrzył się, że trzymam aparat, zatrąbił wesoło.
   Jeszcze dnia nie będę chwalić, bo mamusia z wywiadówki nie zdążyła wrócić. Armagedon w szkolnym wydaniu ;)


2009-01-12 19:44

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz