Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Uczennica (czyli szkoła na rozstawie 1435mm)

 – Paweł! Do jasnej anielki! Co ty wyprawiasz?! Masz 130 na zegarze, a przed nosem stacja.
– Już… momencik… hamuję…
– Czyś ty z byka spadł? Nie pojmuję. Out na lewą stronę, migiem!
   Młody miał minę kota na pustyni. Ta ułańska fantazja kiedyś go zabije. Poniosło i tyle. Instruktor miał prawo sprać mu głowę i zmalować taką opinię, że od razu wywaliliby go ze szkoły. Piwa naważył, nie ma co. Nos spuścił na kwintę i tępym wzrokiem gapił się na szlak. Radio grało kawałek Miki „Relax”. Lokomotywa gibała się w rytm muzyki, gdyby nie to i wyjące silniki, w kabinie panowałaby grobowa cisza. Paweł wcale nie miał za złe instruktorowi, że ten go ochrzanił. Miał do tego święte prawo.
– Co, sumienie cię gryzie?
– Kurka, poniosło mnie panie Błażeju. Przepraszam.
– Mnie nie przepraszaj, tylko ciesz się, że nikomu nic się nie stało. Na następny raz masz nauczkę, hamulec nie gryzie.
   Mechanik Błażej już nie jednego takiego miał pod swoją opieką. Traktował swoich podopiecznych jak własne dzieci. Tyle energii i siły mało kto poświęcał swoim uczniom. Może dla tego, że nie miał własnych. Oczywiście wszyscy jego „chłopcy” nie pozwalali o sobie zapomnieć, co i rusz robili naloty z małym gościńcem. Śmiechu co nie miara przy tym było. W takim wypadku o rutynie nie było mowy (nigdy nie znał dnia, godziny i stacji, gdzie czeka go niespodzianka).
   Jednej zimy, a był to styczeń, znów dali mu nowego ucznia. Wziął papiery, usiadł w fotelu z widokiem na szlak, zaczął pobieżnie czytać. W pewnej chwili wytrzeszczył oczy, nie wiedział czy ma zwidy, czy faktycznie tak jest napisane, nie mógł uwierzyć. Dziewczyna. Splunął siarczyście. Baba na elektrowozie? Matko jedyna… Do czego to doszło. Jak nic, na pierwszym zakręcie wykolei pociąg.
   Tydzień później stawił się na szopie, odwalony jak stróż na Boże Ciało. Co tu gadać, kobiecie należy się szacunek. Oczywiście dyspozytor musiał to skomentować.
– I co Błażejku?
– A nic Michałku, co ma być?
– No twój uczeń, a raczej uczennica.
– Ty mi tu tyle nie gadaj, tyko dawaj papiery, czasu nie mam.
– A ty przynajmniej wiesz, gdzie ona będzie?
– Tak. I nie wpijaj się jak stare gacie.
– Dobra, dobra. Pogadamy sobie później.
   Ten to jednak potrafi zeźlić człowieka. Pal licho, zobaczy się, co los przyniesie.
   Młoda dziewczyna czekała przy elektrowozie. Na pierwszy rzut oka wydawała się miła i konkretna. Akurat poprawiała mundur, gdy zobaczyła mechanika.
– Dzień dobry – dygnęła.
– A witam. To co, jedziemy?
– T-tak…
– Dobrze, pozwolisz, że ja pierwszy wejdę – tu dyskretnie zerknął na spódnicę dziewczyny.
– Nie ma sprawy.
Weszli na maszynę. Dziewczyna nie była speszona, widać, że czuła się dość pewnie. Błażej postanowił wpuścić ją w maliny.
– Załączamy silniki?
– A kierunkowy gdzie? Myszy zjadły?
– Osz ty! Połowa ludzi się na tym nacięła. A tak trochę z innej beczki, jak mam się zwracać? Po imieniu, czy „per pani”?
– Po prostu Ania. I tyle. Odpalamy?
– Odpalamy.
Chorobcia… Na razie wszystko gra, zobaczy się, co będzie na nocnych służbach.
   Po miesiącu nadarzyła się taka okazja, nocny do Wrocławia. Około 20 trzeba było stawić się na lokomotywie. Ania pojawiła się punktualnie. Dojechali do składu, maszyna została sprzęgnięta z wagonami, następnie podstawianka na Wschodnią.
Pociąg zapełniał się podróżnymi. Nagle w bocznym lusterku mignęła znajoma postać.
– Mechaniku, ja na chwilkę skoczę na peron.
– A za czym tam cię niesie?
– Coś załatwię, będę za minutkę. Wyrobię się do odjazdu.
– Dobrze, leć, ale pilnuj zegarka. – Błażej był już przyzwyczajony do szalonych pomysłów swojej podopiecznej.
Anka zeskoczyła na peron i popędziła w kierunku pierwszych wagonów.
– Paulina? – chwyciła za ramię kobietę. Ta odwróciła się, była mocno zdziwiona.
– Anka?! Kopę lat! A ty tu co? Chwilunia… – omiotła wzrokiem chudą postać – czy ty…
– Nie oślepłaś, dobrze widzisz. Dokąd cię niesie?
– Do Wrocka, biletu nawet nie kupiłam, muszę to zrobić u konduktora.
– Chcesz jechać za friko?
– Jasne, a co mam zrobić?
– Dawaj walizę. Masz tu moją marynarkę i czapkę.
– Ale…
– Słuchaj! Na Zachodniej zapukaj w drzwiczki elektrowozu. Teraz zamelinuj się na chwilkę w wagonie.
– Dobra. To do zobaczyska na Zachodniej. – konduktorzy już odgwizdywali odjazd, na semaforze wykwitło S2. Anka w ostatniej chwili wpakowała się z tobołkiem do kabiny.
– Panie Błażeju, nie uśniemy do Wrocka, gość będzie.
– Jezusiczku… Anuś! Gdzie ty masz bluzę i czapkę?
– Potem wyjaśnię, ruszamy.
   Maszynista zachodził w głowę, o co tej małej chodzi. Trzy kilometry za Centralną zrozumiał.
Ktoś łomotał do drzwi, Ania poszła otworzyć. Z przedsionka dało się słyszeć dwa kobiece głosy: jeden znajomy, drugi już nie.
– Tu się włazi jak po drabinie.
– No nie gadaj! Cholera! Dawaj łapę!
– I jesteś. Teraz wszystko jasne. Masz buty na obcasach! Cała Paulina…
Mechanik nie zdzierżył.
– Anka! Co tam się dzieje?
– Chwilunia!
– 45875 odjazd! – zaskrzeczał radiotelefon.
– Panie Błażeju, przedstawiam panu moją serdeczną koleżankę Paulinę Kaletę. Paulina, to pan Błażej, mój instruktor.
Nastąpiły uściski dłoni.
– Paulina kucaj! – wrzasnęła Anka.
– Co?!
– Już! Bo łeb urwę!
– Ale po jaką cholerę? – spod pulpitu wydobył się urażony głos.
– Bo będziemy mieć spore kłopoty. – odezwał się mocno rozbawiony mechanik.
– Jak będziemy przejeżdżać koło nastawni, przejazdów kolejowych, czy stali na stacjach, musisz się schować, bo nikt poza pracownikami kolejowymi nie może przebywać na lokomotywie. – wyjaśniła po łebkach.
– Ło matko! Niezły hardcor. Tylko kochanieńka wyjaśnij mi, jakim cudem ty się tu znalazłaś, bo ja to już pal licho.
– Na maszynistę się uczę… – Ania spaliła buraka.
– Widzisz, jaka skromna ta nasza pani mechanik? – zaśmiał się Błażej.
– Nie no szacun. Ja wiedziałam, że jesteś zakochana po same uszy w tej swojej kolei, ale że aż do tego doszło… Ta mordka jednak pasuje do munduru.
– Padnij! Włochy! Nastawnia!
Cała lokomotywa zatrzęsła się od gromkiego śmiechu.
– Czy mogę już wstać? – zapytała się „pasażerka”.
– Tak. Na WPR-ze już nie będzie musztry. Na tamtejszej nastawni mają inne problemy, nie mają czasu na podglądanie tego, co się dzieje w lokomotywie. Dwa, że godzina już późna, więc raczej podczas jazdy nie będzie potrzebne nagłe znikanie, tylko na postojach. Czort wie, kto się będzie po peronie włóczył.
– Oj baby! Jesteście niesamowite. Z jedną ledwo wytrzymuje, bo cały czas nam wesoło, a z dwoma to chyba ze śmiechu pęknę.
W kabinie panowała ciemność, ale i tak humory dopisywały. Zbliżała się północ.
– Łódź za pasem, mamy kwadrans postoju. Ostatnia szansa, aby skoczyć do Wujka Czesia.
– Ok. To my się pewnie w 5 minut obrobimy. Chce pan coś z kiosku?
– Tak. Kupcie ze trzy czekolady. Mleczne zaznaczam, nie wyrób czekoladopodobny. Wodę mamy w zapasie. – tu porozumiewawczo mrugnął do Ani. – A, Paulina! Złaź przodem do lokomotywy, jeśli nie chcesz połamać obcasów.
   Dziewczyny pobiegły do budynku dworca. Kurcza, że na takim obcasie da się tak szybko biegać…Błażej nie mógł się nadziwić. Sięgnął do służbowych toreb i wydobył z nich trzy kubki. Wypucował je ręcznikiem i postawił obok grzałki, na której stał mosiężny dzbanek na wodę. Wyjrzał przez okno. Chłód i wirujące płatki śniegu tworzyły niepowtarzalną atmosferę nocy. Konduktor przechadzał się po peronie i rozcierał zmarznięte dłonie. Z mroku wyłoniły się dwie sylwetki. To dziewczyny biegły, nie wiadomo, czy dla zabawy, czy dla rozgrzewki, bo mróz nie był słaby. Pierwsza do lokomotywy wskoczyła Anka, podciągnęła za sobą Paulinę, otrzepały buty ze śniegu.
– Panie Błażeju, pan zgasi oświetlenie.
– Dobra, wchodźcie.
– Paulinko, kochanie… – niby od niechcenia zaczęła Anka.
– … tak, wiem. Padnij. – dokończyła druga, również z dozą „niechcemisię”.
– Ot! Jakie mądre dziecko.
– Ty mi tu z dzieckiem nie wyjeżdżaj, bo ci dziecko jeszcze łomot spuści.
– Dobrze. Zapalamy żaróweczkę. Siedź tam! Nie wstawaj. Grzałka na chodzie?
– Nawet wodę już zagrzałem, tyle, ile trzeba. – odrzekł zadowolony mechanik.
– Wrzucam czekoladę. Kupiłam Wedla, powinna być dobra.
Zapach rozniósł się po kabinie. W tym momencie kierpoć, wyjazdowy i „muchomor” dali nakaz jazdy.
– Mogę wrócić do pozycji pionowej? – zabrzmiało po dłuższej chwili pytanie prawie z poziomu podłogi.
– Jasne.
– Czy u was zawsze jest tak wesoło?
– Nie gadaj tyle, tylko trzymaj kufel z czekoladą. Na kolejowy patent przyrządzona, niebo w gębie. Uważaj, gorąca.
– Poczekajcie jeszcze. Niech przez zwrotki się przetoczymy i inne rozjazdy. Jak podskoczy nagle, to będą buźki w czekoladzieeee… Uuuuaaaa! – Błażej nie mógł stłumić potężnego ziewnięcia.
– Pan się idzie na chwilkę przekimać. Ja poprowadzę pociąg.
– Zgoda. Jak coś…
– … jest łączność między kabinami. Wiem. Ma pan tam koc. Kolorowych snów.
– Dasz radę?
– Jedna drugiej nie da usnąć. Najwyżej będziemy śpiewać.
– Dzięki… Ostatniej nocy nie przespałem… Dobranocka.
– Kolorowych.
Anka zajęła miejsce za nastawnikiem. Widać, że czuła się jak ryba w wodzie. Jej ruchy były precyzyjne, pełne gracji i kobiecego uroku.
– Cholerka, kiedy mówiłaś, że zrobisz prawko na pociąg, nie brałam tego na serio. Ba! Większość ludzi w to nie wierzyła, a tu proszę, śmigasz jak trza.
– Bo wy normalnie takie niewierne Tomasze jesteście, ale teraz masz żywy dowód.
– Wiesz co, jak mnie na Wschodnim zaczepiłaś, o mało zawału nie dostałam. Na peronie ciemno, ty w mundurze, tylko głos znajomy. No i ta akcja z torbą i marynarką, rozwaliło mnie to. Jak słowo daję.
– Wiesz dobrze, że działam pod wpływem chwili. Raz kozicy śmierć i tyle. A wejście na lokomotywę i tak czy siak miałaś gwarantowane, dobrze wiedziałam, że pan Błażej nie pogniewa się na mnie.
– Ba! Wesoła gromadka. Anuś, czemu się wcześniej nie pochwaliłaś?
– Miało być wejście smoka na klasowym zjeździe, ale że ty się nawinęłaś, to plany wzięły w łeb. Może to i lepiej. Zorganizujemy jakąś imprezę w pociągu.
   Godzinę przed Wrocławiem siekierezada przestała działać. Kawał drogi przegadały, przy okazji biorąc większość szkoły na języki.
– Pauuuliśśkaa… – „Biografia”?
– „Biografia”.
– Bądź taka dobra i zamknij drzwi od kabiny.
– Już. Poszli!
„Jurek, Bóg wie gdzie, pałki nam postawił dwie i dostało się w zadok.
Z kucia został wiór, z matematyki znikł zbiór i poznałem, co to pas.
Opracowań szał, każdy z nas ich pięćset miał, zamiast nowej pary jeans.
A w środową noc była gegra, matma, WOS, jakże się chciało spaaać!”
I tak caluśki „Śpiewnik”, włącznie z „Widziałam xiędza cień…” W końcu przyszedł pan Błażej. Zdrowo sobie pospał.
– Co tam, moje panie? Widzę, że humory dopisują.
– Do połowy śnięte ryby…
– … którym marzy się wyrko i poduszka.
   Dojechali do stacji docelowej. Na peronie dziewczyny wyściskały się i umówiły na pogaduchy.
   W drodze powrotnej tak mechanik skwitował całe zajście:
– Z ciebie Anuś to jednak niezły wariat jest. Nie dość, że przyszły maszynista, to w dodatku nocne imprezy na lokomotywie urządzasz. Tacy ludzie jak ty, rozweselają świat.
– Jestem oryginałem stworzonym przez Najwyższego. – uśmiechnęła się.
– Święta racja.


Lublin
Noc 21/22.12 A.D. 2008
2009-01-03 21:07

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz