Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Metafizschool

Najwyżej lud mnie strzeli przez łeb, albo co gorsza wypucuje podłogę w uwalonym EN57. Normalnie mam ochotę pobawić się we Freuda. Ja tam nie będę budować nowej teorii marzeń sennych, czy odczytywać symboliki „złamanego parasola” jak to swojego czasu robił nomen omen Zygmunt z „Rancza”, gdy Pan Wójt opowiadał o swoich snach, przez co mało nie stracił życia od ścery żony. Są i inne argumenta w stylu „sen mara, Bóg wiara” i ja im w żadnym razie nie przeczę, boć to bliskie memu sercu. Tylko czemu to wszystko tak realne, rzeczywiste, ba! Jakbym tam rzeczywiście była. I potem doznaje lekkiego szoku, gdy faktycznie trafiam w dane miejsce, sytuacje powtarzają się, itd. itp… Zlot w Skierniewicach? Co do przysłowiowej kropki i przecinka. Zlot na Odolanach, ten mega – spontan, w którym de facto miały uczestniczyć tylko dwie baby bez osób towarzyszących… Chorrrrrobcia… Wtedy zadziałała poczta pantoflowa. Bo jak poszłoooo w eter to tak i masa ludu przybyła. I momentami były przebłyski: cholero jedna, tać śniło ci się to. Co do swojej intuicyji, to nijakich zastrzeżeń nie mam. Ot zwyczajnie rozbrajam ludzi nie znając ich wcześniej. Głupota? A figa z makiem! Ile razy mówiłam: tego człowieka omijać z daleka, o, a z tym to trzymać sztamę, dobry przyjaciel. Zaczyna się z tego wszystkiego jakaś metafizyka robić. Bo czasami opisuję jakąś przestrzeń, w której w życiu nie byłam, nawet na mapie nie widziałam, a okazuje się, ze faktycznie gdzieś jest takie miejsce. Puknąć się w czółko? A cholera wie… Na odolańskiej szopie w życiu nie byłam, a dokładnie wiedziałam gdzie, co i z czym. Grochów… Oprócz tych leśnych ostępów, co są przy linii na Otwock, znalazłabym bez problemu pompę w międzytorzu, magazynek z wyposażeniem wagonów (mydła, tablisie i inne takie ustrojstwa). A słowo daję, że tylko z okien pośpiecha (teraz to by się psia krew powiedziało TLK) widziałam.

   Omijając szerokim łukiem rozważania metafizyczne, trzeba zejść czasami na Matkę Ziemię. Kochajmy naszą panią dyrektor, tfu na psa urok! I bądź tu szczęśliwą uczennicą pięknego liceum, w którym ponoć można rozwinąć skrzydła. Jeśli nie jest się w klasie pupili dyry, to bez wspomagania wychowawczyni czy innej siły wyższej, nie ma szans na przebicie. Dyra tępi nas równo, bo ośmieliliśmy się w ogóle podnieść rękę na jej przytyłkowniczkę, matematyk. Ja do babeczki jako człowieka nic nie mam, ale jako belfer to chyba powinna jechać na Antarktydę pingwiny tej matmy uczyć. Burdel bez przeproszenia się zrobił. Sprawa poleciała już na wyższe szczeble władzy oświatowej. A dalej to się zobaczy. Właśnie, przebicie… Moja klasa jest tępiona i to ostro, tylko przez to, że trwa na nas nagonka. Pani Irenka podjęła się baaaardzo ostrej batalii. Żeby pokazać, że w jej klasie nie są same przygłupy i jełopy, postanowiła wykorzystać 4 asy (jokery pójdą w ostateczności). Dwie prozaiczki i dwoje rysowników. Ja kilka swoich „krótkich” (maszynopisy 12 stron), dałam do klasowego grafika. Teraz zostaje czekać. Ja nie jestem redaktor inicjujący, ani techniczny. No zobaczymy jak to z tego będzie. Tfu, na psa urok! Żeby na dyrę to wreszcie zadziałało… Ech…

  • 2010-02-04 12:55

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz