Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Chyba mada rzuciła ci się na mózg!

Tak najkrócej można skwitować cuda, jakie mają miejsce na żelaznych szlakach w mojej okolicy. Tylko czym jest ta pierońska „mada”? Zwierz to niepospolity, grasujący głównie jesienią i w momentach, gdy kupa zgniłych liści ze stosu nagle przerodzi się w bagiennego potwora, który bezceremonialnie atakuje naszą biedną kolej. Przylepia się do kół, buszuje nie tam gdzie trzeba, powoduje dodatkowe atrakcje z rodzaju jazdy saneczkowej po torze bobslejowym pociągiem i ogólnie wrzaski z rodzaju „hamuj, giździe pierunowy!!!”. A elektromagnesów brak… Mada ma również zdolności paranormalne. Potrafi opanować umysł dyżurnych ruchu, opętać w swoje sidła urządzenia SRK. A dzieją się potem cuda nie do opisania. Zacznę od szlaku cudów. Tam dosłownie i w przenośni unosi się duch upiora, żyć nie daje i prawie wykoleja wszystko, co po torach się porusza (i czasami dwunożne istoty z gatunku Homo Sapiens Sapiens). Radziwiłłów – Żyrardów… Linia prosto jak w zęby strzelił, aż do samiuśkich Skierniewic, otoczona lasami, mokradłami, ekranami (a potocznie spacerniakiem), wszystkim tym, co kocha mgła i potwory. Jest sobie takie coś o skrócie telegraficznym „Rd”. Jak wtajemniczeni wiedzą, sterowanie ruchem jest równoznaczne z wiszeniem na kablu i romansowaniem z Miedniewicami oraz Żyrardowem. Plus modły do pulpitu, żeby podał się jakiś sensowny sygnał, a nie kolejny raz pulsująca zmora-czarodziej „Sz”. Bywa, że się uda. Pociągi spokojnie kursują sobie jednotorem, zażywając uroków jesieni, modernizacji i mady. Niestety, sielanka wiecznie trwać nie może, bo nadmiar nudy może skutkować spaniem na służbie. Zaczyna się niewinnie. Gdzieś tam daleko wyruszają dwa pociągi: jeden z Łodzi do Warszawy, drugi ze Wschodniej do Skierek. Spokojny dzionek, nic nikomu, słoneczko próbuje się przebić przez apatię chmur. Pośpiech jedzie planowo, wiatr gwiżdże pod kołami, lokomotywa wyje aż miło. Nasz osobowy też jakoś sobie radzi, trochę gorzej mu to idzie, bo człapie i tupie na madzie, spać nie daje swoim „łup-łup-łup”, a hamowanie powoduje „zbiórkę na najbliższej ścianie”. Wpadają kolejne minuty, maszynista zaczyna się pieklić, tupanie irytuje co raz bardziej. Nagle „jub!” i kibel zdycha. Nie jest źle, w Grodzisku jest chwila, można sprawdzić co dolega. No tak. Jakiś „obcy” mąci w prądzie, trzeba go brutalnie wykopsać. Potwór doświadcza na własnej skórze opcji noga – pupa – brama. Z obolałym tyłkiem ląduje pod nastawnią Gr, wygrażając liściastą pięścią. Ale pod nosem mruczy klątwę:
– Bodaj by ci moja siostra odpłaciła!
I… Klątwa dopada nasze nieszczęsne jednostki kilka metrów za peronem żyrardowskiej stacji. Łopata wbita w węgiel. Mada dokonała swego. Dyżurny z Żr miota się gorzej jak pchła na łańcuszku, pasażerowie się pieklą, a ta zgaga się cieszy. Szlak elegancko zablokowany. Ale nie takie rzeczy się naprawiało drutem i taśmą izolacyjną! Tym czasem w Radziwiłłowie pokutuje pośpieszny. Konduktorzy oczami wywracają, pasażerowie tylko wzdychają. Moderna… czarci by ją widłami popieścili. Po dwudziestu minutach wreszcie z przeciwka pojawia się osobowy. Hurrra! Jedziemy! Wszystko fajnie pięknie, za nim się kołybie turbotelep (ach te kapryśne „jedenastki”). Dżyrandol. Zamajaczyły końcóweczki pośpiecha, powinien zaraz się pojawić i ten co za nim. Takiego kapcia! Madzie i tego mało. Wystarczyło, że tylko chuchnęła na ten jakże kapryśny tabor. I tym sposobem pociąg do Mińska Mazowieckiego dorobił się czterdziestu minut w tylny sprzęg.
   Ale cudów nie koniec. Na Wiedence grasuje Plaser. Dłuuuuuga gąsienica do naprawy toru. Wgłębiać się nie będę w jego działanie, grunt, że robi mnóstwo hałasu, a lokomotywki „koziołki” są powodem większego zapotrzebowania na ręczniki papierowe przez niektórych, nazwijmy ich delikatnie, mikoli. Im to się mada w szczególności rzuciła na mózgi. Że jedynka dalekobieżna zamknięta od Włoch do Mafiozowa, to pryszcz, że pośpiechy zdmuchują ludzi jadąc czwórką podmiejską w godzinach szczytu na Warszawę. Dość na tym, że semafor drogowskazowy w stacji Pruszków grzeje namiętnie dolną komorę: białe, pulsujące światełko. Tak! To nasz ulubieniec eSzet! Mruga zalotnie, woła na szlak i miej nas Panie Boże w swej opiece, a Ty Kasieńko pilnuj pulpitu, co by nam się jakie widmo w dziób nie wbiło. A przy okazji, mamy bezdrucie, energetycy szaleją;)
   Mada kocha jesień, ale nie lubi solidnego deszczu. Bo ten ją zmywa i kończy jej władze na najbliższy czas. Ino… Z głów jej duch jakoś ulecieć nie może…

  • 2013-10-31 00:01

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz