Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Wyprawa do Brwinowa

Jednak nie należę do ludzi, co mogą non stop color siedzieć w domu i gapić się w ekran telewizora lub monitor. Wakacje w pełnej krasie, a człowiek gnije w bloku. Nie, trzeba coś z tym zrobić... Od maja obiecywałam sobie z koleżanką, że się przejdziemy wzdłuż "Wiedenki" w stronę Grodziska Maz. Niestety nawał nauki i zaliczenia (czyt. podciąganie ocen do góry) oraz kompletny brak czasu i pieniędzy uniemożliwiał jakikolwiek wypad pieszy czy kolejowy. O tak to jest jak się wszystko na ostatni dzwon zostawia. Bo nie tylko uczeń jest na granicy wytrzymania, ale i nauczyciele. Nie jeden zdążył to zjawisko pięknie skwitować, np.: "Czyście wszyscy powariowali?! Z 3 na 5? Trzeba było pracować przez cały rok a nie liczyć na gwiazdkę z nieba!" I to jest jedna z delikatniejszych wypowiedzi, bo jeśli miałabym przytoczyć inne, musiałabym solidnie je ocenzurować. Zaczął się lipiec, słoneczko króluje na niebie. Wystarczył jeden telefon do Pajęczycy, kilka instrukcji i na drugi dzień (8 lipca) spotkamy się przy naszej starej szkole na osiedlu. Jeszcze tylko krótka wizyta u starego znajomego, kupno małego co-nieco i jazda na Brwinów. Na początku idziemy przez pola. Niestety budują na nim osiedle domków jednorodzinnych, a tak niedawno szumiała na nim złota pszenica i żyto. Teraz wyrosły tam góry ze żwiru, całe połacie polnych kwiatów (pięknie się prezentują). Tylko skowronek nic sobie nie robi z budowy i śpiewa na cały głos. Szosa. Niby nie taka duża, ale panuje na niej spory ruch. Co chwila trzeba uciekać na pobocze w celu uniknięcia śmierci pod kołami rozpędzonej ciężarówki lub samochodu osobowego. Mniej więcej kilometr od przejazdu kolejowego droga ostro skręca w lewo, wzdłuż torów wije się ścieżka. Za dużo tych spalin i ciągłego strachu, czy coś za chwilę w nas nie trafi. Dróżka wyglądała zachęcająco, pomimo wyrośniętej trawy i masy pokrzyw. Sceneria na tyle ciekawa, że posłużyła jako tło do zdjęć. Wolę stać po drugiej stronie obiektywu i uwieczniać ciekawe miejsca, ludzi, zjawiska. I do tej wyprawy zamieszczam małą fotorelację. Wędrówka nie była mecząca, gdyż wiał delikatny wietrzyk, po niebie przesuwały się leniwym krokiem chmury. Dróżka zaczęła się wznosić po nasypie lub jakimś wale, nie mam pojęcia jak to nazwać. Grunt, że stamtąd dobrze było widać linie kolejową. Było koło południa, więc ruch nie był duży. Ale i tak udaje się złapać EPokę (niestety relacji nie pamiętam). Dalej wzniesienie się obniża i natrafiamy na uliczkę z domkami jednorodzinnymi. Na płocie jednej z posesji wisiała tabliczka z adresem: Przytorowa 13. Czyli jesteśmy już w Brwinowie... A figa! Idziemy dalej, a tam krzaczory takie, że bez maczety nie przejdziesz. Trochę strasznie, bo nie wiemy, czy aby jaka zaraza z puszką piwa tam nie siedzi... Fart. Nikogo nie ma i co lepsze, chaszcze się skończyły. Za to pojawia się wysoka trawa i strumyk. Obok nas z wielkim hukiem przetacza się towarowy. Znów trafiamy na szosę. Szybkie przejście na lewą stronę i pojawia się pytanie: daleko jeszcze?! Tak to jest, gdy się nie sprawdzi dokładnie trasy. Małym urozmaiceniem stają się przejeżdżające pociągi oraz wielkie zdziwienie maszynistów (nie często widzi się dziewczynę fotografującą pociągi). Mechanik jednego kibelka nie mógł się temu nadziwić (poznał nas, bo kiedyś rozsiadłam się z koleżanką na fundamencie kładki za stacją i zakuwałyśmy historię , gdzieś koło 8:15). Wreszcie naszym oczom ukazały się rogatki Brwinowa. Ledwo weszłyśmy na chodnik, a tu nasz powrotny kibelek jedzie. O rzesz ty! A następny za 40 minut, czyli bura w domu gwarantowana. No nic to, w takim razie idziemy spokojnie kupować bilety powrotne. Tylko gdzie jest kasa? Za torami stoi budynek, architektura kolejowa, więc to pewnie tam. Zachodzimy i... widzimy mięsny. To gdzie to zjawisko któremu na imię kasa biletowa? Zachodzimy do najbliższego sklepu i grzecznie pytamy o drogę. Na peronie. Ot i masz, wracaj się. Pająkowa znów zabuliła całą sumkę. Tak to jest, jak się nie pilnuje legitymacji, a ona znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Na szczęście pokaźna sumka na lody została. Czekać na stacji nie ma co, więc maszerujemy zobaczyć kawałek miasta. Dochodzimy do rynku, na przystanku PKS majaczy jakaś znajoma postać. Batman, czy nie Batman? Jednak nie. Rynek nie jest duży, ale miejsca jest na tyle dużo, że zmieścił się kościółek o ciekawej architekturze i wnętrzu, niestety zdjęcia się nie udały (rozmazane i zamglone) tylko kapliczka na zewnątrz. Skok na spożywczaka i mała przyjemność, pt. lody. Szybki marsz i zachodzimy na peron. Pojawiła się większa ilość ludzi, czyli do 13:35 już blisko. Na horyzoncie pojawiły się światła czołowe pociągu. Wsiadamy. Kiedyś polonistka zadała mi pytanie: "Co ty pięknego widzisz w tych brudnych, zatłoczonych pociągach?" Jednak coś w tym jest, bo wciąż chce się do tej kolei wracać. Jak szybko mija cała nasza pokonana droga z okien pociągu! Szłyśmy dobrą godzinę, a jedziemy tylko 5 minut. Wysiadka na peronie. Całkiem sporo podróżnych, czyli za chwilkę pojedzie SKM-ka. W pewnej chwili koleżanka wskazuje mi na tory, a tam facet przeskakuje przez szyny i przechodzi na druga stronę, na Żbików. 15 sekund później przejeżdża dalekobieżny. Idiota to za delikatne słowo. Niektórym brakuje zdrowego rozsądku i wyobraźni. Idziemy kładką. A z niej roztacza się wspaniała perspektywa na stację i trasę "Wiedenki". Przy dobrej pogodzie widać Pałac Kultury! Wracamy do domu. Nogi z lekka bolą (przez długie siedzenie w ławkach i brak ruchu), ale i tak jesteśmy zadowolone. Następny cel: Grodzisk Mazowiecki ;)

2008.08.04 17:11

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz