Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Wielki Bełt

Świt był bezlitosny. O nie, to zbyt delikatne określenie. Dzisiaj słońce prezentowało się w pełnej krasie. Cholera, świeciło mocniej niż zazwyczaj. Fakt, prawie każdy poranek miał identyczny przebieg, ale ten był szczególny w swej mocy. Dlaczego akurat dzisiaj tak dokucza? Psia mać! Głowa pęka, a to diabelstwo promieniuje prosto w oczy. Szlag by to trafił… 
- I co mordę cieszysz? Do pierwszego jeszcze tydzień, a ja jestem spłukany! Weź, przestań tak napierniczać tym światłem! 
   Wygłosiwszy mowę do gwiazdy dnia kontynuował wędrówkę po międzytorzu. Czasami opierał się o napotkane obiekty. Kurna, znów trzeba będzie u pomocnika żebrać o wodę. Czasami było mu wstyd, ale co poradzić? Dobry dzieciak z tego Kuby, bardzo zdolny, mało który miał taką rękę i wyczucie. Starał się być dla niego jak ojciec, bo i komu innemu miałby przekazać swoją wiedzę? Dla tego chłopaka warto było poświęcić swój czas i umiejętności. A on sam? W domu tylko nocował, a jeśli już był, to oglądał telewizję, siedząc w fotelu przy którym piętrzyły się puszki po piwie i kartony z pizzy. 
   Maszyna stała już podczepiona pod wagony. Wyszorowana, błyszcząca, wyglądała olśniewająco. Nawet za bardzo. Jak co komu, bo zieleń w blasku słońca waliła po oczach (żeby gorzej nie powiedzieć). Musi robota pomocnika. Chrzęst potęgowała ból głowy. Oby woda była na lokomotywie… 
- Dzień dobry! – zawołał młodzik, gdy mechanik wszedł na pokład. 
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się tak nie wydzierał?!
   Zamiast odpowiedzi pomocnik wręczył mu kubek z wodą. Na maszynce wrzała woda w czajniku.
- Co za ulga…
- Panie Michale, jadł pan co?
- Idź ty szczawiu! – huknął i zaraz tego pożałował, łapiąc się za głowę i mrużąc oczy z bólu.
- Proszę…
   Na pulpicie stał kefir, a tuż obok trzy kajzerki. Spokojnie się dożywiał, jednocześnie zachodząc w głowę, czemu on tak o niego dba. Dalej standardowa procedura, wyciąganie ze Szczęśliwic i przycumowanie w perony.
- Mechanikuuuu!!! – krzyknął ktoś z poziomu ostoi. Głos był tak wysoki, że przewiercał czaszkę na wskroś.
- Kuba… Kto to kurna śmie…
- Kierowniczka… - odpowiedział szeptem.
- Jezu… - przełknął głośno ślinę i otworzył okno.
- Wie pan co… - i zaczęła nawijać jak katarynka skrzyżowana z kałasznikowem i podlaskim zaciągiem.
- Pani kierownik wcale nie musi! Spokojnie. Da te papiery, ja wypełnię i podpiszę. Proszę, niech pani tyle nie mówi, ja wszystko doskonale rozumiem i wiem o co chodzi…
   Ale ta, widać nie docierało ludzką mową, dalej trajkotała jak najęta. Wreszcie poszła sobie precz. Co za ulga…
- Kurcza, przecież jest brunetką, a zachowuje się gorzej jak blondynka. Znałem kiedyś taką, ale nie tlenioną, bardzo inteligentna była.
- Ta się przefarbowała, panie Michale. Aceton swoje robi – roześmiał się serdecznie.
- Ot masz, babski naród… - nagle posmutniał.
- Co się stało?
- Nieważne. Siadaj za fajerę, bo mi czerep tak nawala, że w uszach dzwoni i nie słyszę własnych myśli.
- Serio?
- Idź i nie zadawaj durnych pytań.
   Kuba nieco się zdziwił, ale z chęcią rozsiadł się za kieratem. Szlak do Terespola znał jak własna kieszeń. Z reszta, lubił swojego mechanika. To nic, że nie raz dostał ochrzan z serii tych, co idą w pięty. Jego mechanik i tyle. Często martwił się o niego, gdyż na twarzy jego opiekuna malowała się troska. Niestety, pomimo wielu prób, nie udało mu się namówić Michała na zwierzenia.
   Pociąg pędził swoim rytmem, pod kołami świstało powietrze, koła z rzadka śpiewały na złączach.
- Mój łeb… Klina dajcie.
- No tak, tak. A za Chiny! – krzyknął Kuba.
- Zamknij się szczawiu!
- Co? Wódeczki?
- Słuchaj no! Metod Orzechowskiego nie stosuję, ale jeszcze jedno słowo, a będziesz wracał do domu pasażerem, żeby szukać innej roboty, bo z tej wylecisz na kopach!
   Kuba milczał. W takich momentach dla własnego bezpieczeństwa nie należało się odzywać. Uspokoi się za jakiś czas, może głowa nie będzie tak bolała.
- Wybacz młody… - odezwał się nagle.
- Oj tam! Ja się obrażać na pana nie będę.
- Jak ty ze mną wytrzymujesz?
- Aj tam! Od nikogo bym się nie nauczył tak dobrze, jak u pana.
- Powiadasz?
- Ano. Aspiryny?
- Skąd masz?
- Podziębionym…
- Dobra, dobra! Z resztą, mi nie wolno. Potem byś mnie nie mógł zatamować. Klina…
   Zamiast odpowiedzi Kuba huknął po syrenach. Żeby tylko. Zaczął wygrywać swoja sztandarową melodykę, która nie jednego miłośnika zmiotła z nasypu. Siłę rażenia to ona miała.
- Ok., przestań! Jauuu…
- No, to krakowskim targiem, dogadalim się! – roześmiał się pomocnik, klepiąc wajchę od syren.
- Twoje metody perswazji są mordeczce dla mojej czaszki. Aż mi ciemiączko pulsuje, a niby już dawno się zrosło.
- W Siedlcach pójdę po wodę. Tylko mechanik mi pożyczy rogatywki i marynarki.
- Na co ci?
- Mundur swoje robi, w razie kolejki przepuszczą. Przecie przy minutowym postoju to ekwilibrystyka. Trzeba być pershingiem. Im więcej belek i ćwieków na patkach, tym lepiej.
- Tylko mi pobożnie z nimi. Mój czerep…
- Boli dynia, w gębie pustynia?
- Już lepiej zamilcz.
   Do Terespola sczezły dwie butle wody. Pomocnik jako żywy kaktus nie potrzebował tylu płynów. Nie robił na nim wrażenia brak życiodajnego płynu. Był bardzo wytrzymały.
   Po odstawieniu pociągu w tory postojowe, Kuba postanowił pójść do bezcłowego na małe zakupy. Zaoszczędzi, bo i tak już kilka inwestycji doprowadziło jego portfel do bankructwa. Miesiąc życia na zupkach chińskich… Maszynista pozostał na lokomotywie. Już tyle razy tu był, że czasu na sen nie szkoda. Z zakamarków wydobył coś jak koc, z pulpitu zrzucił niepotrzebną papirologie, zamknął oczy i odpłynął. Gdyby to tylko był spokojny sen. Znowu męczyły go mary przeszłości, słów wypowiedzianych w gniewie, przekleństw i rozdarcie. Z tego wachlarza zdarzeń oraz uczuć pozostała mu jedynie samotność.Za wierną towarzyszkę była mu flaszka, okresowo brak kontaktu ze światem. Z życia pozostała mu tylko kolej, dla której poświęcał się bez reszty, to był jego motor. Reszta nie miała racji bytu. No może oprócz Kuby, który był dla niego ważny. Chciałby mieć takiego niesamowitego i serdecznego dzieciaka. Tyle że los nieco inaczej ustawił zwrotnice.
- Panie Michale… - ktoś delikatnie próbował go obudzić.
- Co jest kurna…
- Wracamy do stolicy.
- Ech…. Kac mija, ty odsapniesz, ja będę nakręcał.
- Ok., brudnymi paluchami nastawnika nie dotykałem.
   Znów ruszyli w trasę. Droga już nie dłużyła się tak bardzo. Nawet słońce dało sobie spokój z emisją swojego ciepła i światła, chmury robiły swoje.
- Bydzie dysc jutro.
- A skąd pan wie?
- Patrz na chmury. Te pierzaste zapowiadają zmianę pogody. Coś ty miał z geografii?
- Równą czwórkę, ale skąd mechanik to wie?
- Szkoła, obserwacje i doświadczenia własne.
- Uhum. Ładny początek urlopu mi się zapowiada.
- Się nie nerwuj tak. Sam jedziesz?
- Nie… Z Anią…
- Dobra! Wywołuj mi tu naszą ukochaną nastawnię, bo gad nie podał przelotu. I nie próbuj mnie denerwować!
- Już, sekunda.
   Kuba zdziwił się. E, po człowieku na kacu można się rozmaitych rzeczy spodziewać. Złapał za gruszkę. Od słowa do słowa…
- No czego wjazd nawet nie jest podany?
- Tatuś zaraz poda… - ozwał się dziecięcy głosik.
- Mariuszek?! – tym razem mechanik nie zdzierżył.
- Tak, ale zaraz wróci. Poszedł… Plomby, czy coś takiego. Wujek poczeka chwilkę.
- Dobrze mały. Ale powiedz, blokadę utopił?
- No… Ale obiecałem, że nie powiem.
- Mariuszek, mu twojego tatę znamy aż za dobrze.
   Nastała cisza w eterze. Za to siódemka aż zatrzęsła się od gromkiego śmiechu.
- Blokadę utopił gadzina… Kuba, on na egzaminie to samo zrobił!
- Będzie dyktando. Nie no zdolny on, zdolny.
   Lokomotywa wręcz chwiała się od kolejnych salw radości.
- Wujku, tata tam na dole bardzo brzydko mówi… Coś o was mówił… - zaskrzeczało radio.
- Mariuszku, tak na poważnie. Zerknij czy tam co nie jedzie po sąsiednim torze.
- Na pulpicie lampki pokazują, że czerwone mają.
- Zuch chłopak. Idę tam do was! – odłożył mikrofon.
- Że ten mały do każdego zwraca się wujku…
- No co się dziwisz. Żaden mechanik się na niego nie umie gniewać na tego małego. Wybacz, siedzi z ojcem non stop na tej nastawni. Przełożeni dawno już machnęli ręką, chłopiec nie raz ratował sytuację. Rozkazów nie dyktuje, ale drogę umie nastawić. A ty tu mi pilnuj teraz maszyny.
   Zastrzyk endorfin uciszył ból głowy. Ale jak tu nie tarzać się ze śmiechu? Utopić blokadę… Tylko ten dyżurny miał talent do takich rzeczy.
   Mechanik od razu zszedł do piwniczki. Ojciec chłopca miotał się przy naprężaczach. Tuż obok smętnie dyndała zerwana plomba.
- Noooo… Panie dyżurny!
- Michał, zarazo! Zamiast gdakać, pomóż mi!
- Trzepie, ciebie to tylko trzepnąć. – zarechotał.
   Zaraz jednak zabrał się za naprawę całej historii. Zupełnie jak ładnych kilka lat wcześniej, na pewnej, stołecznej nastawni. Zszedł do nich nastawniczy in spe.
- Mariusz szuruj na górę!
- Dobrze tato. Naprawione?
- Durno się nie pytaj, tylko radia pilnuj. Jezu… Utrapienie z tym dzieckiem.
- A tam, pierdaczysz. Ja nie mam swoich i jest jeszcze gorzej.
- Znajdź sobie żonkę.
- A tam… Nie mam jej, to innej nie chcę.
- No przecież tyle ładnych kobitek…
- Zamknij się! Ty teraz szoruj na górę, bo ci linki poucinam. Wracam na maszynę! – rzucił już ze schodów.
   Chwilę później semafor zazielenił się. Mechanik ścisnął obręcz nastawnika, kostki mu zbielały, a na skroni pulsowała mu krew.
- Co pan taki? – zapytał Kuba, patrząc się z niemałym przerażeniem na swojego opiekuna.
- Proszę, nie zadawaj teraz takich pytań.
- Ok. Nie wnikam. Czekolady?
- A, daj, żeby mi serce nie wyskoczyło.
   Jechali w zupełnym milczeniu. Bo ani to rozmowa się nie kleiła, ani tematu znaleźć. Należało zwyczajnie pomilczeć. Młody bacznie obserwował szlak, co by czego nie przeoczyć, stary próbował uspokoić tętno. Przez ciało odzywała się zbolała dusza.
   Ciągnęli swoją rozkładową, pod kołami wyło przeciągane powietrze, szyny nie śpiewały. Ot uroki modernizacji, nawet kolejowej muzyki nie da się posłuchać. Popołudnie wolało nie odzywać się, panował niemrawy spokój. W Sulejówku ni stąd ni zowąd pojawiła się dziwnie znajoma postać. Te włosy, sukienka do samej ziemi. Taka zwiewna, lekka, w odcieniu delikatnej zieleni, wpadającej w biel. Był początek lata. Michał nie mógł sobie darować. Lekko zatrąbił. Nie… To nie ona. Zaraz by się odwróciła, wsparła ręce na biodrach i przyjrzała się najpierw maszyniście, potem lokomotywie, śmiejąc się serdecznie. Ale… Posmutniał jeszcze bardziej. W minorowym nastroju zjechał na Odolany, uprzednio pożegnawszy pomocnika na Zachodnim. Chciał być sam. Po drugie, co kto ma oglądać jego zmęczoną twarz. Zapożyczył się u rewidenta na 10 złotych i pomaszerował do wiadomego sklepu.
   W domu zastał to co zwykle: stertę kartonów po pizzy, pryzmę butelek i puszek po piwie. Nastawił budzik, usiadł na pościeli i duszkiem wypił swoje 0,7. Chciał zapomnieć, uciszyć skomlenie i pieczenie. A do roboty pójdzie. Najwyżej oberwie który konduktor, albo inny młotkowy. Byle do wypłaty. Jak siedział tak zasnął.
   Wycie zegarka i coś w stylu „Ghost Division” skutecznie przegoniło sen. Zerwał się na równe nogi. Opłukał się i znalazłszy ostatnią czystą koszulę, wraz z butlą wody, popędził na szopę. W planie jak byk sterczał Olsztyn. Nosz kurcza mać… Prosił, błagał dyspozytora, żeby mu nie dawał tego kierunku, ale siła wyższa. Raz na jakiś czas musiał. Zapomnieć. Patrzeć na szlak. Myśleć logicznie i nie uciekać na boki. Pierniczyć cała resztę. Pies z odluźniaczem, niech się ludzie nauczą stać na nogach, będzie szarpał. Zemsta musi być. Tylko na kim? Na wspomnieniach?
   Deszcz zawzięcie moczył świat. Po kilku minutach bez parasola można było wycisnąć z ubrań wiadro wody. Jednym to przeszkadzało, innym zwisało koło nosa. Zazwyczaj to Kuba odganiał czarne myśli, dzisiaj nie było dobrej duszy.
   Toruńska, Płudy, Legionowo, Mława, Ciechanów, wreszcie Działdowo. Ostpreussen. Inny świat, inne budynki, ludzie. Tylko ten sam deszcz. Zawziął się, może widoczności nie ograniczał, ale zaczął działać maszyniście na nerwy. Coś walnęło pod wózkiem. Oj…
- Mała! Nie mów mi, że coś się stanie… - zwrócił się do swojej maszyny. Łomot spod pudła zawsze wróżył coś złego i nieuniknionego.
   Gdzieś przed Gryźlinami, pomiędzy tokami szyn, zamajaczyło coś białego. Prześcieradło komu zwiało? E, niemożliwe. Zaraz, ta biel… Obiekt „urósł” i wrócił do poziomu gleby.
- Nie dotykaj szyn! Nie podnoś się! Leż!!! – wył na całe gardło.
   Powietrze uchodziło ze wszelkich możliwych hamulców. Pisk, jazgot. Pociąg ledwo trzymał się w ryzach. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Złośliwe Mojry. Dlaczego akurat tu i teraz?! Skład znieruchomiał.
- Jaja sobie ze mnie robisz, prawda? Odezwij się! – głos wydobywał się spod lokomotywy.
   Na grunt wyskoczył kierownik. Nie podchodził bliżej. Fakt, zachodził w głowę czemu mechanik nie wezwał go do oględzin, a teraz stał z boku i przyglądał się bezradnie.
   Jej ciało było nietknięte. Zimne już, czyli kostucha była chwilę przed.
- Dlaczego mi to robisz  - łkał opierając się w dziwny sposób o koło od wewnętrznej strony – już drugi raz… - świat wirował w zawrotnym tempie
- Co ja ci znowu robię, chłopie? – ktoś coś do niego mówił.
   Wirowanie nabrało na sile. Wreszcie opadł na ziemię. Zapanowała ciemność, która jak na złość dalej kręciła się wokół własnej osi. Zawroty głowy dalej przyspieszały. Miał ochotę pojechać do Rygi w wiadomym celu. W żołądku trwała poważna bitwa, w użytku była ciężka artyleria. Zbliżał się do cieśniny Wielki Bełt. Już był bliski zanieczyszczenia podsypki, gdy jakaś litościwa ręka podsunęła mu miskę wyściełaną papierem. Skąd miska na środku szlaku?! A, nie ma co mędrkować, nie było na to czasu ani siły. Wyrzucił z siebie, co tam tylko leżało mu na żołądku. Odetchnął z niemałą ulgą. Kochany kac. Kac? Oparł się na czymś miękkim. Dziwne, koła są przecież twarde jak skurczybyk.
- Hej! Kocie! Ocknij się…
   Leżał na czyimś ciepłym ramieniu. Fakt, trochę kościstym, ale wygodnym wbrew pozorom. Wreszcie otworzył oczy Znajdował się w swoim-nieswoim domu, w swoim-nieswoim domu. Tyle że za oknem nie było miasta, tej chłodnej stolicy. Za to szumiał las, gdzieś szemrała woda.
- Majaczyłeś przez całą noc. Wymęczyła cię ta gorączka, oj tak.
- Jaka gorączka? Przecież powinienem być teraz na szlaku… Gdzie to cholerne pogotowie!
- Luzuj! To tylko sen, zły sen. No…
   Spojrzał na nią. Przecież… Ona tam leżała.
- Michał! Co ty się tak na mnie gapisz? Ziemia!
- Ja śnię… To tylko sen. AUUUUAAAA!!!! Nie szczyp tak.
- Wierzysz mi teraz?
- Gdzie moja wódka?
- Ty skurkowańcu!
- Nie krzycz…
- Ech… Wiem co ci się śniło. Twoje największe obawy, lęki. Rozumiesz? Fakt, wypiłeś trzy butle wody, ale pominę to. Idź się ogarnij.
   Posłuchał tej rady. Tylko co było prawdziwe? Ona czy deszcz i samotność? Wrócił do łóżka chwiejnym krokiem. Na poduszce obok leżało czarne kocię…


Pruszków, A. D. 2011, 26 czerwca/12 sierpnia
Przy wtórze brutta i kaszlu, w środku najdłuższych wakacji

  • 2011-08-12 18:02

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz