Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

O mamma mia, burdello bum - bum!

 Szczerze? Tęskniłam za szkołą. I wcale nie zwariowałam. Uświadomiłam sobie za to jedną straszną rzecz: "starzejesz się babo"... Skoro już się naród śmieje, że dorobiłam sie własnej czeredy, znaczy się trzeba trochę spoważnieć. Ale to chyba nie będzie właściwe w moim wypadku. Bo mi dobrze z moim wariactwem. Owszem, jak trzeba kindersztubę znam. Jeszcze jestem w takim wieku, że śpiewanie na cały głos jeszcze siak tak przystoi :) Przy wyborach do samorządu klasowego padła propozycja przywrócenia mnie na stanowisko skarbniczki. Hmmm... Wysiudali mnie z tego stołka rok temu. Fakt, za dużo choruję no i dojeżdżam, a to już swoje robi. I tak nieoficjalnie pełnię tę funkcję. A choćby dzisiaj... Jak to na początku roku, profesura zażądała ryzy papieru. Kasa awaryjna jest, ale chętnych brak. Muszę gorzko stwierdzić, że nasi panowie nie mają za grosz ambicji, honoru i chyba pewnego czegoś. W zeszłym roku, a i owszem, posłałyśmy kilku na zakupy, ale ciągnęło się to niemiłosiernie długo, doprowadzając niektórych nauczycieli do furii. Pod koniec zeszłego roku kupowałam potrzebną ryzę w Mafiozowie, wiozłam do szkoły i gitara. Ja chromolę taką zabawę! Dzisiaj (z racji zwolnienia na WFie) pojechałam do hurtowni po 1500 kartek. Ciężkie jak piorun, ale dało radę dowieźć. Panowie powinni się wstydzić. Cóż... Ja rozumiem że jest równouprawnienie, jednak dźwigać coś takiego to nie są przelewki. A deszcz leje...
   Cytując za jednym z profesorów, na wskroś mnie przewierca myśl o tym, co mnie czeka 238 dni. Brrrr... 
   Ostatnimi czasy, żeby za szybko nie pojawić się w domu, urządzam sobie małe wędrówki. Moim zdaniem podstawowy sprzęt MK to wygodne buty (takie które przeszły próbę tłucznia, błota, wody i piachu) aparat, coś od deszczu, flaszka wody, aparat z narychtowaną baterią i odrobina szczęścia. Jako że u nas plan zmienny jak pogoda w marcu... Wysiadłam na bezczelnego na stacji Utrata. Gdzie to? A odsyłam do historii DŻWW. Spore, kolejarskie osiedle, z klasyczną zabudową, niektóre budynki noszą daty powstania. Zdarzają się starsze od pałacyku Dyrekcji. Łamiąc to i owo przeszłam przez sztreki i powędrowałam sobie w siną dal. Słoneczko przygrzewało, gwiździł wiaterek... No żyć nie umierać, byleby zapalenia gardła nie złapać. A to kibelek się trafił, a to jakieś inne zjawisko. I można było pełną piersią (żebrami) odetchnąć wonią podkładów i historii... To właśnie lubię. Fakt, znów ludzie patrzyli jak na wariata, focącej dziewczyny nie widzieli. Z chodnika przeszłam na ścieżkę. Przy bramie wjazdowej do dawnego ZNTK widać charakterystyczne ślady dawnego przejazdu: bruk, domek dróżnika i konkretne poziomy. Do dzisiaj ludzie tamtędy przechodzą, nie jeden życiem przypłacił swoją i urzędniczą durnotę. Oczywiście na przededniu wyborów znów pojawił się temat dzikiego przejścia. O zgrozo wciąż nadjeżdżały SKMki. Chyba znów będę omijać postojowe, bo wyjdę na ostatnią idiotkę. Pałacyk Dyrekcji pięknie się prezentuje w pełnym słońcu. Dobre pół godziny czekałam na pojawienie się czegokolwiek dalekobieżnego w stronę Grodziska. Po serii "kurwagonów" i innych mięsistych słów, usłyszałam charakterystyczny szum. Na szlak chodzę bez cegiełki i spółki, bo Wiedenka jest bardzo ruchliwa. Składzik piękny, wagony pobożnie pomalowane (czerwone jedynki, zielone dwójki) w moim ulubionym układzie, tylko siódemka taka smutna... Nie służą im te gremliniaste kolory InterCiołków. Dużo bym chciała, czasami w przebłyskach realizują się marzenia. 
   Teraz czekam na burdel w kolejowym wydaniu, czyli burdelmama poszukiwana od zaraz. Remont! Przejścia podziemne na Ursusie i Włochach. Geniusze, psia krew. Już się iskry sypią na te Vmax 30km/h na remontowanym przejeździe w Pruszkowie. A potem remoncik od Skierek do Zachodniej. OKJP się sunie na język...
   Gderam, wiem że gderam, żółć wylewam. A pal licho, kiedyś trzeba się pozbyć napięcia ;) W końcu będę musiała w humanitarny sposób zakończyć swoją ostbahnową opowieść w miarę… humanitarnie ]:->


  • 2010-09-06 17:54

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz