Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Trzy filary

Takiemu pieronowi, co mi rozjaśnia świat ;)

   Noc. Czarna, niedościgniona, rozjuszona, ta która poszukuje zemsty, odwetu. Tak zatopić się w nią i nigdy nie wrócić. Nigdy nie płakać do poduszki. Nigdy już nie błagać o śmierć. Noc. Ta czarna opiekunka samotnych, wyrzutków tego świata oraz tych, którzy nie powinni znaleźć się w jej lodowatych objęciach. Noc. Ta która śmieje się spomiędzy srebrnych nitek i zaprasza do tańca. By już nigdy nie wołać o litość, odrobinę ciepła i zrozumienia. Noc…
   Tak huknąć, uderzyć pięścią w stół. Żeby już przestali. Żeby łzy przestały wsiąkać delikatnym strumyczkiem w poduszkę.
   Myśli zaczęły stopniowo zwalniać. Po mału traciła świadomość, zapadając w płytki sen. Na tyle delikatny, że mógł ją obudzić najdelikatniejszy odgłos. Serce tłukło się w piersi. Ten piekielny niepokój…
   Za oknem szalał jesienny deszcz. Starał się zmyć cały kurz, ból przemieszany z rdzą, smutek, wszystko to, co było powodem cierpienia i apatii. A zgryzota wcale nie miała zamiaru spłynąć razem z wodą do rynsztoka.
   Było jeszcze ciemno, gdy dziewczyna zaczęła szykować się do szkoły. Nie szło jej najlepiej. Niedospana noc i senne koszmary dawały o sobie znać. Na chwilę przytuliła głowę do poduszki. I to był błąd. Obudziła się po siódmej. Wybiegła z domu prosto na stacje. Do pierwszego pociągu nie wsiadła, pojedyncza jednostka była zapełniona do granic możliwości. Ludzie nie szczędzili cierpkich słów kierowanych do konduktora. Ten tylko z kierownikiem wznosili oczy do nieba. Nie oni układają obiegi. Cierpliwości…
   Podjechał drugi podmiejski. Niewiele myśląc, dziewczyna na siłę dostała się do środka. Panował niemiłosierny zaduch. Szary lud zdążał do pracy.
   Spóźniła się dwadzieścia minut na lekcję. Wychowawczyni widząc zapuchnięte oczy, tylko skinęła głową.
   Szkoła tętniła swoim życiem. Gwar, ciepłe korytarze, znajome kąty, wszystko to dawało poczucie bezpieczeństwa i… stabilizację.
   Podczas gdy matematyk tłumaczyła zawiłości trygonometrii, pod jedną z ostatnich ławek uczennica odebrała krótki SMS: „Agatka, słoneczko! 21456 z godziną na rżnięcie w karty”.
   Na tego człowieka zawsze mogła liczyć. Po ciężkiej nocy to był jedyny sposób, aby odpocząć i zapomnieć o wszystkim. Mieć nadzieję, że się uda. To tylko półtora roku. Cień optymizmu wrócił na jej zmęczoną twarz. Ten człowiek był jej tak bliski… Uśmiech i pomocna dłoń, to była jego domena.
   Ledwo zadzwonił dzwonek, Agata już stała na przystanku i czekała na tramwaj. A potem szybki bieg na peron. Pociąg wynurzył się jak z czeluści Tartaru, nieco oślepiając oczekujących podróżnych. Ledwo się zatrzymał, a już była w jego ramionach. Odetchnęła z ulgą.
– Mam dla ciebie niespodziankę, piękna.
– A gdzie ona jest?
– Wejdź do el kanarrówwo i poczekaj tam na mnie.
Wsiadła do przedziału służbowego. Startery budowały mroczną atmosferę. Z kabiny dobiegały dwa głosy.
– Lewa gotów!
Łup! Beeeee… Psssssss…
– Prawa gotów! Palisz gumę młody!
Łup! Beeee… Psss… Jub!
– Czy ty zawsze musisz tak walić tymi drzwiami?
– Moja domena. – wyszczerzył zęby.
– A gdzie ta niespodzianka?
– A nie domyślasz się? – z kabiny wynurzyła się znajoma postać.
– Eeeee… Wujku kochany, a kto tam za nastawnikiem naszych jednostek siedzi?
– Za sześć kilometrów się przekonasz. A teraz Stefaniu drogi, wyjmuj karty!
   Nie zdążyli dokończyć partyjki, jak pokonali wyznaczony dystans.
– Wujku… Stefan! Coście wy…
– Właź do kabiny. – mechanik dusił się ze śmiechu.
Dziewczyna niepewnym krokiem weszła do środka. A za plecami usłyszała szept:
– Ale masz wrednego braciszka siostrzyczko…
– … a wujaszek nie lepszy.
   Zamknęli drzwi do kabiny i sekundę później rozległ się gromki śmiech.
– Cześć… Co ty tu robisz?
– Ja mam praktyki. Ale to ja powinienem zapytać, skąd tu się wzięłaś?
– A to zaraza! Mój kochany braciszek! Ściągnął mnie na karty.
– Co, znowu coś w domu? – zapytał nagle.
– A szkoda gadać… Piotrek, ty sam wiesz. – spuściła głowę. Wolała nie wspominać ostatniej nocy. Nie w tym momencie.
   Oboje twierdzili, że są tylko dobrymi znajomymi. Ale Stefan swoje wiedział. Znał swoją siostrę, więc wykorzystywał każdą możliwa okazję, aby ta dwójka mogła się spotkać.
   Tak rozmawiając dojechali do stacji docelowej.
   Zjechawszy w postojowe rozłożyli na środku podłogi składany „podkład” i rozsiedli się. Tradycyjnie grali na zapałki, chociaż zdarzało się, że zabawa zamieniała się w hazard.
– Gdzie! Cudzym atutem się nie bije! – wymachiwał Stefan.
– Dobra, dobra! Babcia mówiła, że wolno!
– Ale mnie dziadek uczył! To szło inaczej!
I tak aż do godziny odjazdu. Agacie wcale się to nie uśmiechało. Stefek wyprowadził się z domu dwa lata temu. Jemu także nie było lekko.
– Co taki nos na kwintę? – twarz wujka momentalnie stężała.
– Nie pytaj się. Niech tylko zda maturę i wydobędziemy ją stamtąd.
– Nie inaczej. – odezwał się mechanik i jego uczeń.
   Dalsze słowa okazały się zbędne. Słońce zaczęło ustępować miejsca Lunie, a pociąg pędził w swoją stronę. Agata wysiadła na swojej stacji. Ledwo się odwróciła, a za jej plecami rozległy się syreny. Trzech uradowanych mężczyzn na przemian bawiło się syrenami jednostki. Dziewczyna stanęła do nich przodem, gwizdnęła ile sił w płucach, uniosła rękę i huknęła z niemałą radością:
– Gotów do odjazdu, panowie mechanikowie!
   Wróciła do domu nieco spokojniejsza. Panował względny spokój, więc i noc będzie dobra. Bo ma swoje trzy filary. A noc tym razem nie pokaże swojego mrocznego oblicza. Bo po społu z nią idzie Nadzieja, prowadząc pod rękę Wiarę i Miłość…


Pruszków, 22 03 AD 2011

  • 2011-03-27 20:18

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz