Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

W podróży

Święta, święta i po świętach, ale co tam! Grunt, że będę je dobrze wspominać. Zaczęło się niewinnie: w poniedziałek poszła fama, że jadę do babci. Wreszcie będzie jakieś porządne kolejowanie. W środę, zaraz po szkole, zdążyłam spotkać się z "przyszywanym braciszkiem" i przejść się na małe foconko. Pech chciał, że nie wzięłam ze sobą aparatu... Tak czy siak miałam niezły ubaw, bo młody focił, a ja (z całym szacunkiem) nabijałam się ze zdziwionych min maszynistów. Stoi sobie trójka dzieciaków, w tym jedna dziewczyna w konduktorskiej spódnicy (mam takową na składzie) i  obserwują przejeżdżające pociągi. I jak tu się nie dziwić? :)) pozytywnie. 
   W czwartek o piątej, budzik brutalnie "wykopsał" mnie z cieplutkiego łóżeczka (a mogłam jeszcze pospać z pół godzinki). Rodzice zestresowani, na który pociąg się wyrobimy. Ja sobie z góry założyłam, że na 6:41, tak też się stało. Na Zachodnią dojechaliśmy planowo. I się zaczęło... Gdzież do licha ciężkiego wcięło olsztyniaka?! Na papierowych rozkładach jak wół sterczy 6:45. Pobiegłam na halę główną. Jednak 7:18, więc po co te nerwy? Nie pojmuję, nie ma powodu, żeby się tak stresować. Trochę luzu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. "Mazury" wyruszyły w trasę o czasie. Dziewiątkę wagonów prowadziła EU07-070 w ICkowym malowaniu, którego do tej pory nie mogę strawić. Na Wschodniej dosiadła się moja ciocia. Całkiem spora frekwencja, bo od Nasielska były zajęte miejsca na korytarzu. W pociągu panowała powszechna senność, bo po niebie kotłowały się ciężkie, deszczowe chmury. Lunęło na bezczelnego dopiero w Działdowie. Konduktorzy byli przemoczeni do suchej nitki. Uspokoiło się w Olsztynku. W Olsztynie sprint na "Radexa" do Ornety (zaledwie 5 minut na przesiadkę). W elbląskim PKSie od wielu lat nie zmieniła się jedna rzecz: wiarygodność rozkładu jazdy. Jedno wisi na słupie na przystanku, co innego u dyspozytora, kierowca ma jeszcze inną rozpiskę, tubylcy swoje, Internet swoje i bądź tu człowieku mądry. Najlepiej mieć znajomego kierowcę, który jest w miarę zorientowany w tym sajgonie. Z tego powodu zamiast 15 minut na bezpośredni bez przesiadki, godzina czekania na autobus do Pieniężna. Następnie szaleńcza jazda po warmińskich wertepach. Na miejscu znów zapuszczanie korzeni, półtorej godziny czekania. Mi czas zleciał jak z bicza bo... tuż obok jest stacja kolejowa. Najpierw obeszłam budynek dworca, później perony. Gdy fociłam szlak na Braniewo, zauważyłam samotny budynek. Podeszłam. Matuchno... dawna nastawnia wykonawcza Pn1. Trzyma się w miarę dobrze, w środku są prawdopodobnie wciąż sprawne urządzenia ruchu, jednak powybijane szyby przyprawiają o dreszcze. W stronę Olsztyna, na wysokości ulicy Braniewskiej druga nastawnia - Pn. Z początku myślałam, że też już nie działa, ale zauważyłam nastawniczą. Kamień z serca. Niestety moja działalność nie została uwieńczona fotką szynobusu, gdyż akurat wtedy podjechał mój wyczekiwany PKS. Trasa z serii "poznaj swój kraj" przez warmińskie pagórki to sama przyjemność, szczególnie, gdy szosa biegnie wzdłuż nasypu dawnej linii do Kovela.   Zajechaliśmy prawie na podwórko dziadka, tylko przez parkan przeskoczyć. Jakim cudem? Ano jak sąsiad zza płota parkuje autosanem na własnym podwórku, to nie ma innego wyjścia. 
   Magię wszelkich świąt czuję dopiero na wsi. Wszystko obraca się wokół przygotowań. Nawet sama przyroda żyje tym wszystkim. Kogut jakoś weselej pieje, boćki poprawiają gniazda, na pastwisku mućki skubią młodą trawę, kwoka siedzi na jajkach... Wokół aż pachnie Wielkanocą. Przez 4 dni wędrówki do oddalonego o dwa kilometry kościoła. Panuje zaduma przetykana rozmaitymi dźwiękami. A dzwony... W Wielki Piątek milkną, panuje smutek przemieszany z oczekiwaniem na Cud. Przy Grobie strażacy z OSP w galowych mundurach pełnią wartę, a na dachu kościoła bocian klekocze niczym kołatka. W sobotę w powietrzu unosi się zapach chrzanu, wędlin i chleba upieczonego przez gospodynię (do święconki najlepszy z domowego wypieku). W niedzielę rano radosne bicie dzwonów niesie się przez pola, lasy i dociera do odległych miejsc. To jest ta prawdziwa radość, którą czuje się cały ciałem i duszą. Po południu mała wędrówka na cmentarz, do najbliższych. W poniedziałek cała wieś ocieka wodą z wiader i strażackich sikawek. 
   We wtorek nastąpiła mniej przyjemna część: powrót. Korzystając z okazji (autosan zaparkowany u sąsiada) nie musieliśmy iść na przystanek. Znów jazda trasą "poznaj swój kraj" i godzinka stania w Pieniężnie. W planie była jazda "Radexem" aż do Olsztyna, jednak nie było szans, żeby zdążyć na warszawiaka. W duchu liczyłam na taki obrót sprawy, bo wtedy jazda pociągiem była gwarantowana. Znów chwyciłam za aparat i ruszyłam w kolejowy plener. Tym razem słoneczko wystawiło swoją mordziulę zza chmur. O 7:48, po pięknej serii Rp1, przyjechał szynobus. Nie gustuję pesobusach, jednak lepsze to niż by mieli zamknąć linię. Do Dobrego Miasta za "sąsiadów" miałam dwóch kolejarzy wracających ze służby z Braniewa. Wzdłuż całej trasy, aż do Gutkowa, tu i ówdzie są rozsiane budynki kolejowe, które wciąż służą ludziom i PKP. Cała infrastruktura jest "spadkiem" po Ostbahnie. O 9:15 dotarliśmy do grodu, który dawniej zwał się Allenstein. Kupiliśmy bilety na "składaka" i znów zapuściliśmy korzenie. Na tym dworcu czuję się jak u siebie, od berbecia miałam okazję tam przebywać. Ponad godzina czekania na osobowy do Bydgoszczy przez Iławę nie dłużyła się tak strasznie. Jazda zmodernizowanym EN57 jest całkiem przyjemna, poczułam się prawie jak w kibelku KM. Kawałek za Olsztynem wparowały kanary, nie konduktorzy. Tyle dobrego, że nie byli to pracownicy "renomy" (gorszych chamideł nie znam). Niedługo potem pojawił się konduktor. Przez całą drogę drzemałam sobie oparta o okno. Jak ja kocham te przesiadki... W Iławie znów godzina czekania. Nie zdzierżyłam. Obfociłam zabytkowy dworzec, w tym freski z holu kasowego i ciekawe witraże w poczekalni. Następnie poszłam w perony. Ze skrótu nie dało się skorzystać, SOKiści zawzięcie pilnowali szlabanu (cerbery jedne). Uchwyciłam dwie jednostki: EN57-1949 do Działdowa i EN57-1183. Na deser "Osiołek". Piękny, zgrabny, zielony parowozik :)) stojący za budynkiem dworca. Pogoda była piękna, aż miło było posiedzieć na ławeczce i powdychać wiosenno-kolejowe aromaty. Wreszcie rodzice postanowili się przenieść z tobołkami na peron 1. Kasjerka w Olsztynie sprzedała nam bilety z miejscówką za 5 złociszy polskich, bo oczywiście na normalną rezerwację nie było szans. Zbliża się pora przyjazdu TLK "Pobrzeże", a tu wcale ludzi nie ubywa, wręcz przeciwnie. Co za dureń daje 9 wagonów na czas powrotów, nie wiem. Jakimś sposobem weszliśmy do pociągu. Na wygodne siedzące korytarzowe nie było szans. Ulokowaliśmy się przy drzwiach. Z racji sporej kałuży, która miała swoje źródło w nieczynnym ustępie, nie było wielu chętnych na to miejsce. Zadowolona wygodnie sobie stanęłam przy poręczy, byle do Warszawy, a tu zonk. W Działdowie masa narodu, Mława załadowała do pełna. Poczułam się jak w porannym kibelku do 100licy. Tyle tylko, że w osobówce stoi się tylko 20 minut, a tu aż 4 godziny. Jeszcze ludzie urządzali sobie zbiorowe pielgrzymki do toalety i Warsu. Dobrze, że ma się już opanowaną umiejętność przyklejania się do ściany lub okna. Dopiero przed Modlinem pojawił się młody konduktor, do czarnej roboty akurat ;) Co krok odpisywał miejscówki "za piątaka". Chwilę później pojawił sie kierownik. Bardzo miły człowiek. Okazało się, że od Koszalina odpisali już 900 miejscówek. I tak od 5 dni. 
-Kierowniku, odpisze pan?
-Jasne! Trzeba powkurzać kasjerki. - uśmiechnął się pod wąsem.
-A nie będzie się denerwować?
-Jeśli nie będzie miała monety o nominale pięć złotych, nie gwarantuję, czy będzie w miarę spokojna.
Faktycznie, brakuje "piątek", bo wszyscy hurtowo zwracają niewykorzystane bilety. Tłok był taki, że konduktorzy prawie latali pod sufitem. W Legionowie nieco się rozluźniło. Wreszcie, można było ździebko odetchnąć. Na Wschodniej wreszcie wysiadka. I można było usiąść jak człowiek na podwyższeniu od dużego słupa trakcyjnego stojącego na peronie. Później czekanie na peronie 6 na pociąg do domu. Wygodne siedzące pod oknem! To jest to... 
A teraz znów w szkolnym kieracie ;)


  • 2009-04-16 18:10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz