Archiwum bloga

środa, 21 marca 2018

Ostbahn cz. 8



   W papierach miał wyraźnie napisane, że może pominąć semafor wyjazdowy wskazujący na „stój!”.
   W przestrzeń poszedł czarny dym. Coś trzasnęło w ostatnim wagonie. Drzwi? Szybciej coś walnęło w pudło. E, chyba nie. Musi mieć omamy słuchowe. Spojrzał na zegarek. Dochodziła druga w nocy. Czyli w pół godziny musi dotrzeć do Dobrego Miasta. Ramię semafora sterczało pod kątem 90˚ do słupa. Ale rozkaz rzecz święta. Minął go. Zgrzytnęło pod podwoziem. Pieronie… Przełączył światła na długie, tak na wszelki wypadek. Raz jeszcze zerknął w dokumenty. Miodzio! Szlakowa 100 km/h. A to novum… Tylko na zwrotkach trzeba ostrożnie. Ustawił radio na nasłuch. Cisza panowała w eterze… Hamowanie kontrolne. Bomba! Ktoś jednak szczerze dba o ten tabor. Gdyby umiano to docenić, może nie doszłoby do sytuacji, kiedy guziki na pulpicie trzymają się na gumie do żucia.
   Grzesiek rozbujał skład do 80 km/h. Poezja taka jazda, cisza, spokój i ogólne rozluźnienie. Warto było siedzieć na MaSzynie. W 10 minut dotarł do Ornety. Zaczął się zastanawiać, czy w przedziale nadal jest jego torba z całą makulaturą. Tylko że… On miał pełnić służbę jako konduktor, a Masza powinna być kierowniczką, tak jak zawsze. Coś zakłuło go w sercu. Mieszanka tęsknoty, bólu i żalu.
   Pewną ręką prowadził pusty pociąg. Noc, jak żadna inna część doby sprzyja rozmyślaniom. W garści ściskał pewien niewielki przedmiot, który kiedyś dostał od przyjaciela i przewodnika po meandrach duszy. Między palcami przechodziła „bransoletka” upleciona ze sznurka. Jej granat zawsze dobrze komponował się czy to z koszulą, czy to z marynarką. Na męską grabę akurat trzydzieści supełków. W miarę upływu czasu zaczęło się robić cieplej na sercu. Może jednak faktycznie nic się nie stało Maszy… Ot nocna pogawędka z Najwyższym.
   Machinalnie zbijał czuwak. Raz po razie uspokajał zawziętego brzęczucha. Na szlaku czysto, żadnej przeszkody, nawet w Gutkowie nie sterczał pod wyjazdowym. Do Olsztyna doprowadził pociąg przed trzecią, kiedy to Luna krząta się po nieboskłonie. Tak przynajmniej wynikało z jego zegarka. Skład miał być odprowadzony w postojowe przez manewrowego.
– Witam pana mechanika!
– Czołem pracy… – Grzesiek zbaraniał.
– To co, koniec służby i do domu?
– No można tak powiedzieć…
– 97228 to całkiem wdzięczny kurs. – gościu gadał, jak gdyby nigdy nic.
– Tak jakby… – mina Grześka zdawała się pytać „co tu się do kurczy nędzy wyrabia?! O co kaman?!”
   Manewrowy skinął głową i odjechał w postojowe. Co jest?! Przecież z patek wynika jak wół konduktorska czerwień. Kompletnie osłupiały maszynista inspe poszedł po rozkazy na „Jezioraka”.
– Grzechu! Co taka mina? Kaca masz? – zapytał dyspozytor.
– Dzień mi się przestawił po zamianie ze Stefkiem.
– Niech odpocznie chłopina. On mi chyba z gorączką jeździł. Ale, ale. Ciebie za czym goni do Wrocławia?
– Powiedzmy że sprawy osobiste.
– Aaaaaa… – dyspozytor mrugnął znacząco do młodego.
– Kurna! Torbę zostawiłem w pociągu! – wrzasnął na pół dyspozytury. Ot Se przypomniał.
– Że co ci?
– Zapomniałem na śmierć!
– Luzuj, w postojowych musi być. Zaraz tam którego… – już chwytał za radio.
– Nie! Sam pójdę. – trochę zjechał z tonu z zabarwieniem paniki.
– No dobra, leć. Tylko głowy nie zgub!
   Ale Grzesiek już nie słuchał. Wybiegł jak oparzony, ino się za nim kurzyło. Co za gapa. Z tego wszystkiego zapomniał. Szybki przeskok przez szlakowe i szturmem na ostatni wagon. We wnętrzu panował półmrok. Przedział. Otworzył drzwi.
– Мати Божа Почаївська!!!
– Григорій! Czego taj japę drzesz?!
– Zgiń! Przepadnij! – splunął na ziemię.
– Co?! Jak ty się do mnie odzywasz?!
– Nie wierzę… Ja mam zwidy…
– Ducha nie widzisz.
– Nie jestem pewien.
– Daj mi ręce.
  Grzesiek trzymał kurczowo w garści medalik, który o dziwo był chłodny. Dotknął nim jej ciała. A ta zamiast krzyczeć, wyściskała go serdecznie.
– Maszeńko… – rozpłakał się jak dziecko.
– No spokojnie. Już… Ćśśśśśś… Jestem przy tobie.
   Ujęła jego głowę i spojrzała prosto w oczy. Wyjęła chusteczkę i otarła łzy, które płynęły po grzesiowej twarzy niczym ten jesienny deszcz po czerwonych dachówkach. Wtulił się w jej ramiona. Wciąż nie mógł się uspokoić. Spazmatyczny oddech wciąż wzdrygiwał jego ciałem. Całe napięcie znajdowało swoje ujście w tej krótkiej chwili. Maria gładziła go po włosach, szepcąc do ucha czułe i dobre słowa.
– Grzesiu, chodźmy do dysponenta po papiery. – powiedziała w końcu.
– Dobrze… – siorbnął nosem jednocześnie próbując osuszyć twarz.
   Wysiedli z pociągu. Świerszcze znów koncertowały w międzytorzu, ukryte w kwiatach powoju. Aromat podkładów unosił się w powietrzu. Skierowali się w stronę hali dworcowej, a nie jak powinni, do dyspozytury.
– Wybacz, że się tak rozkleiłem.
– Posłuchaj mnie uważnie. Łzy nie są oznaką słabości. To one pomagają uwolnić stłumione emocje, nie niszczą, ale podbudowują twoją psychikę. Ja nie mówię, że płakać trzeba przy byle okazji, ale jeśli pali cię w sercu, wiedz, że działają jak taka mała straż ogniowa i gaszą pożogę. Na to je mamy, aby pomagały w tych codziennych trudnościach.
– Jakbym naszego znajomego słyszał.
– Widzisz. Trochę z tych rozmów zostało. Teraz i ja mogę okazać się pomocna.
   Szli przez halę dworcową jak starzy przyjaciele. Ramię na ramię, śmiejąc się przy tym serdecznie.
– Która to godzina w końcu?! – Grzesiek wkurzył się na widok dworcowego zegara, który z uporem maniaka wskazywał na 21:15. Zerknął na swoja busolę. Ta wskazywała piątą za dziesięć, a więc już powinno już być jasno.
– To zależy z której strony patrzysz. Czasoprzestrzeń znów próbuje ratować sytuację, kolej też swoje robi. Ty wiesz, więc widzisz wszystko w rzeczywistym wymiarze, reszta już nie, więc ich czas nie zawiera w sobie anomalii…
–Filozofia.
– No takie mamy fakty. Chodź na czekoladę.
   Całkiem przyjemna kawiarnia jest w przejściu między dworcem PKP a PKS. Napój… no da radę wytrzymać. Jakby nie patrzeć, trochę magnezu i zastrzyk endorfin nie zaszkodzi, a energia każdemu się przyda. Momentami ta czekolada jest zbliżona w smaku do wody zmieszanej z proszkiem, ale na bezrybiu i rak ryba.
   Jak to szlak „jadłodajniowy” powiada: na kebab na Wa-wę Zachodnią, zapiekanki do Siedlec, frytki do Iławy lub Malborka, hot-dog to w Poznaniu, a pączki i inne piekarskie słodkości to tylko w Olsztynie, zapiekany wprost z pieca to tylko Katowice.
   Zegar tykał powoli. Jak na złość czas wciąż robił głupie numery. Wlókł się niemiłosiernie. Wreszcie poszli po papiery. Dysponent był nieco zaskoczony grzesiową miną i jego zachowaniem. No cóż, cos widać się stało, że chłop trochę gorzej kontaktuje się z rzeczywistością…
   – Grzesiek! Wstawaj cholero jedna! No już! Bo spóźnisz się na służbę! – dziwnie znajomy głos wrzeszczał do ucha. Młody zupełnie stracił wątek i orientację. Przecież tak nie pachnie dyspozytura, ale pościel we własnym domu. I kto tu go do licha ciężkiego telepie za ramię?
– Григорій!!! Wstawaj! Ile razy mam powtarzać?!
– Ale dziwny sen miałem…
– Ubieraj się, ale opowiadaj.
– Ech… Śniło mi się, ze jakimś cudem odżyła stara linia i że Szkopy widmowym pociągiem jeździły, i różne akcje były odstawiane.
– Sen mara. Nie przejmuj się.
   Znowu rzeczywistość zaczęła tracić swoje kolory. Wszystko zamazało się. Pozostała czarna plama w czasoprzestrzeni. Nicość. Nie, do niej lepiej nie trafić. Ale co można na to poradzic? To trochę tak, jakby jechać pociągiem, który ciągnie po smyku z osiemdziesiątką na budziku, a koziołek oporowy był za niecałe półtora kilometra. Zostaje zrobić porządny rachunek sumienia i mieć nadzieję, że wyhamuje (kochana ta fizyka), albo nastawnia cudem ustawi inny przebieg trasy.
   Czas… Rzecz to bardzo względna, a jednak chyba najistotniejsza w tym świecie. Razem z przestrzenią stanowi duet, bez którego nie byłoby żadnego istnienia. Wszystko jest w ciągłym ruchu. Nawet jeśli pozostaje w stałym miejscu, to i tak względem czegoś pędzi.
   Świat widzialny i niewidzialny… Przenikają się wzajemnie, niezależnie od naszej woli, pragnień. Tylko co tu zrobić, gdy mechanizmy symbiotyczne przestają właściwie pracować i zaczyna się szerzyć pasożytnictwo. Niestety rozumienie i logiczne myślenie nic tu nie pomoże. Trzeba zwyczajnie wierzyć. Innego sensownego wyjaśnienia czy rady nie ma i nie będzie.
   Znów wszystko zawirowało. Durna sprawa. Wciąż przewijanki, przestawki, retrospekcje i inne przerangirowywania rzeczywistości.
– Grzesiek? Hej! Weź no powiedz coś!
– To ja jeszcze stoję?
– Baranie, a co innego miałbyś niby robić? Znów to twoje nieogarnięcie.
– Widać zamyśliłem się.
– Pal go sześć. Chodź już do ciotki.
– Która jest?
– 22 dochodzi.
– Gites. Byle pod prysznic i w kimono.

(Chciałaby dusza... A jest tego kopa jeszcze. Miłego czekania.)

2010.07.05 16:37

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz