Archiwum bloga

sobota, 31 marca 2018

Melancholia w wydaniu choleryka

Ostatnimi czasy nachodzi mnie coraz częściej koleżanka melancholia. Dziwi mnie to bardzo, bo jako rasowy choleryk nie powinnam mieć takich stanów, a tu proszę. Może to ta jesienna pogoda... Rano wstaję i widzę ciemność. Teoretycznie zegar biologiczny domaga się snu, ale co zrobić, gdy za 40 minut zobaczę końcówki „ostatniego możliwego pociągu”. 7:17 jest właśnie taką ostatnią deską ratunku. Potem to juz można tylko liczyć, ze w dzienniku nie wyląduje "S" lub co gorsza pozioma kreska vel nieobecność. Na lekcjach jakoś się żyje, potem myk załatwić sprawy tzw. służbowe (kto wie, ten wie). W domu... Gadać nie będę, bo szkoda klawiatury, mięsa i połączeń nerwowych. 
   „Autobusy zapłakane deszczem, wiozą ludzi od siebie do siebie, po błyszczącym, mokrym asfalcie, jak po czarnym gwiaździstym niebie...” Ciekawe, czy ktoś jeszcze to pamięta. Jonasz Kofta, pisał piękne teksty, za szybko spakował się i przeprowadził na tamten Świat. Parafrazując: a z pociągu spłakanego deszczem liczę gwiazdy na mokrych rozjazdach... I nasuwa się następna myśl: przemijanie. Patrzę na stare fotografie, także ludzi z klasy i jestem przerażona. Zamiast dziecięcych twarzyczek, dorosłe twarze. Gdzieś tam w kącikach ust i oczu śmieją się maluchy, ale twarda maska pełnoletniego nie pozwala tym promyczkom przebić się. Czasami, gdy już siedzę w powrotnym kibelku (po to się jedzie na WWO, żeby mieć siedzące przyokienne) obserwuję ruch na sąsiednich torach. Coraz mniej zieleniny w postaci Siódemek, pojawiają się jakieś „cuda-wianki” z serii Taurus. Gdzież mi w diabły poszła stara kolej?! Nosz nie ma wytrzymania z tym wszystkim. Tylko ezety trzymają jakoś swój fason. Wiem, gderam... Już nie chcę strzępić języka na innowacje spod znaku IC i TLK. Psu na budę takie numery. Nowy rozkład woła o pomstę do Nieba. Ludzie kochani, gdzież to wszystko się podziało... 
   A co do porannych wypadków sprintem do pociągu. Nie wiem czy to tak powinno być, ale co za baran wbija się w perony na końcówkach? SKM się owe cuś zowie. Dalej nie powiem, bo potem ktoś może mieć kłopoty. No grunt w tym, że zlatuję (nie zbiegam) z kładki i widzę na przedzie to, co powinno być na końcu EN57. No to kierownikowi trzy słowa do słuchu i nogi za pas. Przyznaję się, gość popatrzył się na mnie mocno zdziwiony, ale poinformował mechanika. Może coś to dało, może to moja niereformowalna głupota, grunt że pojechał w trasę na czołowych ;)
   Inna sztuka. Nocne foty. Zawsze się bałam focić po nocy, bo Pruszków to Pruszków, nigdy nie wiesz kiedy w łeb zarobisz. Kilka dni temu przełamałam się. Stanęłam bezczelnie na kładce, wypatrzyłam kibel, nastawiłam parametry (chociaż w kompakcie to niewiele można nakombinować) i sru foteczka. No i szok. Zdjęcie całkiem przyzwoite jak na nowicjusza. Gdy znowu pozbieram nieco odwagi, pofocę sobie, ale już na peronie. Gorsza sprawa, że nie mam statywu, to trzeba ratować się tym co jest. Jeśli będę umiała focić z obiektu typu barierka, wydaje mi się, że ze statywem wyjdą cuda :D


  • 2009-11-25 18:40

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz